27.03.2011

dobre (nie)złego początki.

w moim przypadku początek nie był spektakularny. nigdy nie przypuszczałam, że wkręcę się w amerykańskie seriale z taką mocą, że staną się one przedmiotem mojego zaliczenia z kultury audiowizualnej na studiach. skąd. ale tym lepiej dla mnie. nareszcie mam genialną wymówkę.
anyway…
metaforycznego początku mojej niekończącej się przygody z post-soaps dopatrywać się można w osobie uroczej blondynki o nazwisku Mars. Veronica Mars. właśnie tak. zdaje się, że natknęłam się na jakieś fan-video inspirowane postaciami z tego konkretnego post-soap na wszechmocnym youtube. spodobała mi się nuta nadawana podczas credits (The Dandy Warhols We Used To Be Friends do tej pory zajmuje wysoką pozycję na mojej playliście) – i tak to się zaczęło.
później było już tylko gorzej. gorzej, ponieważ niejednokrotnie po szkole brakowało czasu na naukę, przyjaciół, domowe obowiązki i jeszcze – czy raczej: i przede wszystkim (sic!) – na kolejny odcinek swojego ulubionego serialu.
Veronica Mars. The O.C. Lost. Prison Break. House MD. Gossip Girl. 90210. Moonlight. Bones. CSI. True Blood. The Vampire Diaries. The Tudors. Life Unexpected. Glee. FlashForward. Nikita. Pretty Little Liars. Entourage. Grey’s Anatomy. Californication. Family Guy. Skins. Mad Men. Supernatural. Smallville. White Collar etc.
brzmi jak hinduska mantra, czyż nie?
ale właśnie o tym będziemy pisać. o tym, jak bohaterowie post-soaps wychodzą zza kartek scenariusza i zaczynają żyć własnym życiem. o tym, jak ( i czy w ogóle…?) post-soaps wzbogacają dzisiejszą popkulturę. słowem – o tym, co jest bliskie naszemu sercu.
do następnego.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz