3.06.2011

gossip girl (plotkara)

weekend w domu, słoneczko i mrożona kawa na balkonie. idealny sposób na odstresowanie się przed sesją. z pozdrowieniami dla zająca, który wypoczywa w jednej z europejskich stolic mody. i’m jealous!

jako że długo się nie odzywałyśmy, a ja nie mam teraz nic lepszego do roboty (poza nauką na egzamin z 60’s… not a biggie…), postanowiłam napisać coś o pewnym post-soapie, który łączy naprawdę wieeeeeelu fanów na całym świecie. ze stu-procentową pewnością mogę stwierdzić, iż jest to chyba jedna z nielicznych pozycji, którą rozpoznaje i zna każdy szanujący się widz seriali telewizyjnych. a i również grono pozostałych, niezainteresowanych tematem ludzi.

‘gossip girl here. your one and only source into the scandalous lives of manhattan’s elite.’ brzmi znajomo?
tytułowa plotkara to bloggerka (stąd nasz sentyment, haha!) o nieznanej tożsamości, która wyjątkowo przebiegle komentuje sekrety nastolatków mieszkających w samym sercu manhattanu, czyli bogatej dzielnicy upper east side. plotkara wyciąga brudy z życia elity w sposób, jakiego nie powstydziliby się sami muckrakerzy. zawsze wie, kto z kim się przespał, kto jest na odwyku, kto szkala swoje dobre nazwisko i pozycję poprzez zadawanie się z niewłaściwym (czyt. biednym!) towarzystwem, kto i co dzisiaj ukradł etc. blog gossip girl to zbiór plotek, kłamstw i sekretów, w które wierzą nastolatki i które napędzają akcję serialu. jak sama powiedziała plotkara: you’re nothing without me. nietrudno się z tym nie zgodzić po obejrzeniu czterech sezonów tego post-soap (a stacja CW zapowiedziała już produkcję kolejnej transzy!).

serial ten jest przewidywalny, nie można temu zaprzeczyć. zaliczam go do kategorii odmóżdżającego guilty pleasure, gdyż oglądam go chyba już z przyzwyczajenia, a nie dla czystej przyjemności. pochwalić można kreacje bohaterów, ale to chyba bardziej zasługa pisarki cecily von ziegesar, na której powieściach oparty jest scenariusz. głośne brawa dla kostiumologów – wykonują kawał dobrej roboty przy ubieraniu aktorów i aktorek! gossip girl stał się przez lata swojej emisji wyznacznikiem mody, za co duży plus.

o fauble pisać nie będę, bo zajęłoby mi to zbyt dużo czasu. znalazłam za to fajny komentarz o tym post-soapie, surfując kiedyś po różnych blogach. świetne spostrzeżenia na to, jak wygląda konstrukcja poszczególnego odcinka gossip girl od kuchni. enjoy!

xoxo gossip girl

13.05.2011

vampire alert!

piątkowe popołudnia zazwyczaj upływają mi na oglądaniu The Vampire Diaries i dzisiaj nic się nie zmieniło. nic poza faktem, że pożegnaliśmy się z sezonem drugim. i to w jaki sposób! Zając się pewnie ze mną nie zgodzi (a może tak...?), ale uważam, iż season 2 finale to jeden z najlepszych odcinków serii, jakie do tej pory mogliśmy zobaczyć. kto by pomyślał, że powiem coś takiego po końcówce poprzedniego sezonu? cóż. finałowy epizod był epicki w zupełnie innym wymiarze. w końcu skończyły się męczące czary i tajemnicze kręgi ognia (btw, jak dla mnie to z czarownicą o nazwisku Bennet powinniśmy się już pożegnać...), a zaczął się ten rodzaj akcji, za jaki kochałam ten serial od samego początku! były emocje (ELENA KISSED DAMON, HELL YEAH!), nieoczekiwane zwroty akcji (Jeremy's ressurection!) i zajawki wątków, których kontynuację zobaczymy w sezonie numer 3 (STEFAN THE RIPPER! xD). z ręką na sercu mogę powiedzieć, że już nie mogę się doczekać powrotu Pamiętników... na jesieni! :)

przy okazji - nowy trailer do czwartego sezonu True Blood! premiera już 26 czerwca na HBO!
(one word: AlexanderSkarsgard!)

12.05.2011

cougar town (miasto kocic?!)

tak, dosyć idiotycznie brzmiący polski tytuł tego serialu może odstraszać. sam serial jednak nie-jest-taki-zły.

małe, amerykańskie miasteczko, typowe przedmieścia - domki jednorodzinne ustawione obok siebie przy malowniczej uliczce, każdy z ogrodem, codzienne słońce... oto sceneria Cougar Town. główną bohaterką jest Jules, zabawna kobieta w średnim wieku, uwielbiająca wino i spotkania ze swoimi przyjaciółmi, grana przez znaną wszystkim z Friends Courteney Cox (swego czasu Courteney Cox Arquette). na jej bezpośrednie otoczenie składają się zabawny i dosyć niemądry byly mąż, wredna przyjaciółka oraz jest superzabawny mąż i dziecko, dorastający syn oraz mężczyźni, z którymi początkowo się spotyka. później mężczyzn zastępuje jeden, wybrany, który poki co nie traci pozycji.

serial opowiada o życiu, wszystkich zabawnych sytuacjach, mniejszych lub większych problemach. sympatyczna komedia o dwudziestominutowych odcinkach, tak naprawdę jednak nie dorastająca do pięt takim produkcjom jak Friends czy That 70's Show (zbieram się powoli do opisania obydwu, szykujcie się!). niewiele można powiedzieć o takim serialiku, oprócz tego, że jest zabawny (umiarkowanie), niektóre postacie odegrane są z większym powodzeniem (Ellie, przyjaciółka Jules - świetna!) inne z mniejszym... ot, zwyczajny show do oglądania jednym okiem. daję wam jednak o nim znać, gdybyście chcieli zagłębić się bardziej w losy mieszkańców Cougar Town :)

hola hola

10.05.2011

newsy, newsy

ode mnie dzisiaj krótka wiadomość, zaserwowana przez przyjaciółkę

KLIK

najwyraźniej House będzie w kolejnym sezonie gościł na naszych ekranach po raz ostatni, a nie wiadomo nawet, czy w pełnej obsadzie! szkoda, że jeden z moich ulubionych seriali ma zniknąć, bo nowe produkcje nie są ostatnio zbyt obiecujące.

veronica mars

od tego post-soapu zaczęła się moja przygoda. połączenie teenage drama z łatwo przyswajalnymi elementami serialu kryminalnego urzekło mnie w pewien sposób od pierwszego wejrzenia. paradoksalnie, pozycji tej nie odkryłam ja, lecz mój tata. stare dobre czasy, kiedy to nowe odcinki perypetii panny mars puszczała rodzima stacja tvn. real good ol’ times!

basically, mamy tutaj do czynienia z mieszkającą w małym mieście w gorącej kalifornii nastolatką, która w wolnych chwilach pomaga swojemu tacie – ex szeryfowi – w prowadzeniu ‘rodzinnej’ agencji detektywistycznej oraz dorabia sobie poprzez pracę w lokalnej kawiarni i jako młodociana pani detektyw wynajmowana przez swoich rówieśników. w końcu każdy potrzebuje się czymś zająć po szkole, czyż nie?

rozwiązywane przez weronikę sprawy różnią się z odcinka na odcinek, jeden motyw pozostaje jednak niezmienny przez 22 odcinki pierwszego sezonu - jest nim morderstwo najlepszej przyjaciółki weroniki, lilly cane (notabene, wokół tego wydarzenia zbudowana jest również fabuła kolejnych sezonów, choć nie jest już to tam wątek najważniejszy). mimo tego, że zabójca lilly siedzi za kratkami, panna mars węszy większą konspirację wokół sprawy i nie odpuści, póki nie dowie się prawdy. trochę wścibska, nieprawdaż? za to ją właśnie lubię. postać weroniki została naprawdę dobrze zbudowana przez scenarzystów. dziewczyna jest uparta, zacięta, ma smykałkę detektywistyczną, jest mądra i silna mentalnie - nawet gdy całe miasto spycha na margines ją i jej ojca, którzy jako jedyni nie wierzą w to, że prawdziwy zabójca lilly wciąż jest na wolności. rodzina mars nieustannie jest na językach śmietanki towarzyskiej neptune, a weronika przechodzi naprawdę trudne chwile w szkole. wraz ze śmiercią lilly traci ukochanego chłopaka, przyjaciół oraz status społeczny, na dodatek w tym samym czasie jej matka ucieka bez słowa, zostawiając córkę i męża samych.

post-soap ten robił furorę w latach 2004-2006, kiedy był na antenie. wcale ten fakt nie dziwi, gdyż przygody sympatycznej nastoletniej blondynki (świetna kreacja roli przez jedną z moich ulubionych aktorek komediowych, kristen bell!) ogląda się naprawdę przyjemnie. po obejrzeniu zaledwie kilku odcinków, znajdujemy swoich ulubionych i mniej lubianych bohaterów, kibicujemy im lub życzymy niepowodzenia; łakniemy rozwiązania tajemniczych zagadek… ten post-soap ma wszystko: miłosne nastoletnie perypetie, kino akcji, emocje, przyjaźnie na dobre i na złe, zdrady etc. po dzień dzisiejszy chętnie wracam do poszczególnych epizodów i wciąż łudzę się nadzieją, że może jednak powstanie obiecany film o przygodach weroniki po latach… najlepiej jako agentki FBI! xD

tymczasem wracam do wtorkowego maratonu serialowego. wciąż czeka na mnie nowy odcinek house’a… by the way, nie mogę uwierzyć, że sezony moich ulubionych post-soapów dobiegają końca! co ja będę oglądać przez najbliższy miesiąc…?!
ciao!

9.05.2011

90210

z racji skończenia eseju z historii (TAK!) oraz wyjątkowo ładnego poniedziałkowego poranka postanowiłam opisać nie co innego jak słoneczny post-soap 90210. nie, nie jest to ten stary serial, o którym być może wspominali kiedyś wasi rodzice. jest to wersja next generation, czyli serial na tych samych zasadach, co jego poprzednik, który nie jest jednak remakiem, lecz w pewnym sensie jego kontynuacją (w epizodycznych rolach pojawiają się postacie z Beverly Hills 90210 z 1990 roku, jako dorosłe osoby).

akcja 90210 rozgrywa się oczywiście w miejscu o tym słynnym kodzie pocztowym - Beverly Hills, Hollywood. bohaterami są w większości rozpieszczone nastolatki, których problemy początkowo obracają się wokół nowych ubrań, samochodów i tego typu przyjemności. w miarę postępowania wszystko zaczyna się jednak komplikować - pojawiają się zabójstwa, gwałty, używanie narkotyków, niechciane ciąże... czyli właśnie to, co świat uważa za czyste zło czyhające w Hollywood. w życiu bohaterów sprawy nie przedstawiają się tak landrynkowo, jak mogłoby się wydawać. każdy z nastolatków ma problemy w domu, szkole, związkach, przyjaźni... wszystko jednak dzieje się na tle słonecznych plaż i pięknych wzgórz Beverly Hills.

muszę przyznać - 90210 ogląda się naprawdę przyjemnie. nie jest to oczywiście serial z głębszym przesłaniem, raczej należy do serii o nastolatkach dla nastolatków. uczęszczający do West Beverly Hills High uczniowie mają dla większości młodych widzów idealne życie: są piękni, mają bogatych rodziców, drogie samochody, ubrania, świetnych przyjaciół etc. pod tym względem jest to typowy, ładnie wyglądający serial. niestety, obawiam się, że więcej nie ma nam do zaoferowania.

90210 kontynuuje klasyczną ideę post-soapu - jest jednocześnie swego rodzaju tasiemcem (po 3 sezonach ma zdecydowanie takie zadatki), tak jak znane wszystkim opery mydlane, z drugiej zaś stara się odżegnywać od takich tradycji, upodabniając się bardziej do nowoczesnych seriali. fabuła wciąga, mimo iż nie jest specjalnie skomplikowana (tak, po obejrzeniu 3 odcinków dowolnego sezonu wiemy już wszystko o relacjach bohaterów i ich problemach); całość okraszona jest chwytliwymi kawałkami muzycznymi, do tego wspomniana już przeze mnie wyżej sceneria i voila, słupki oglądalności idą w górę. sama napędzam tę machinę, ale 90210 jest dla mnie oderwaniem od reszty seriali, takim w sam raz do obiadu, zresztą od czasów The O.C. mam sentyment do tego typu tasiemców. nie polecam bardziej wymagającym widzom.

hasta luego

6.05.2011

bones (kości)

zajączek nabrał tempa, więc muszę na krótką chwilkę powrócić do kryminalistyki…

czas na jeden z moich ulubieńszych post-soaps, czyli na liczącą już 6 sezonów opowieść o pozbawionej jakichkolwiek social skills pani doktor antropolog temperance brennan o wdzięcznym przezwisku bones, której towarzyszą: jej partner in crime (dosłownie!) – agent FBI seeley booth oraz pracownicy i stażyści instytutu Jeffersona w Waszyngtonie.

sama pani bones mówi o sobie, że lepiej rozumie umarłych, niż żywych. można i tak, prawda? bones jest socially awkward i za to właśnie ją uwielbiam! czapki z głów dla twórców serialu, którzy w miły sposób kreują tą postać. jej niedoskonałości w zakresie towarzyskim rekompensowane są przez jej geniusz intelektualny. mamy tu więc do czynienia z typowym obrazem lekko świrniętego i nieprzystosowanego społecznie naukowca, któremu dzięki swoim niebagatelnym umiejętnościom oraz pomocy sympatycznego agenta FBI udaje się rozwiązać wiele z pozoru nierozwiązywalnych zbrodni.

post-soap ten różni się jednak nieznacznie od opisywanych już wcześniej przeze mnie typowych przedstawicieli sophisticated crime story.
primo, sprawy badane przez zespół doktor brennan wespół z agentem boothem nie są zwykłymi sprawami. brzmi trochę trywialnie, wiem, ale to prawda. zwłoki ofiar zbrodni znajdują się albo w opłakanym stanie, albo w miejscach, w których nikt nigdy by się ich nie spodziewał – na przykład w gigantycznej tabliczce czekolady (!), prywatnym łóżku solarnym czy też w kabinie prysznicowej. nic bardziej ciekawego dla niezawodnej drużyny! im trudniejsze wyzwanie, tym więcej frajdy dla specjalisty od robaków i miłośnika teorii spiskowych – doktora hodginsa, jego uroczej małżonki angeli montenegro oraz przywódcy instytutu, byłej pani patolog kryminalnej cam saroyan.
secundo, ważną rolę odgrywają w tym post-soapie również relacje towarzyskie występujące między bohaterami. najważniejszy związek to oczywiście wciąż niespełnioną miłość doktor brennan i agenta bootha, którzy sami nie potrafiąc poradzić sobie ze swoimi uczuciami, niejednokrotnie udają się po pomoc do swojego nadwornego psychologa – młodego lancelota sweetsa (swoją drogą, rzeczywiście całkiem z niego sweet kąsek! w pewien dziecinny sposób…)
tercio, serial ten przyświeca propagowaniu popularności nauk ścisłych. pokazuje, że mimo braku social skills, geniusze pokroju doktor bones nie powinni wstydzić się swoich wyjątkowych zdolności! serial zdaje się proponować metodę wręcz przeciwną – embrace the geek inside you! :)

takim pozytywnym akcentem zakończę temat tradycyjnych seriali kryminalnych. mam nadzieję, że choć jeden uznacie za godny obejrzenia. ja muszę przyznać, że mnie zając zaraził manią na hawaii five-o. a może to nie sprawa zająca, tylko alexa o’loughlina…?

sweet dreams!

5.05.2011

modern family (współczesna rodzina)

skoro już jesteśmy przy komediach, zapoznam was z jeszcze jednym, przeuroczym serialem. Modern Family to sympatyczny post-soap z dwudziestominutowymi odcinkami wypełnionymi ciepłym, rodzinnym humorem.

mamy tutaj przedstawione losy jednego klanu. niby jeden, ale jakże barwny! jest głowa rodziny, związany z wiele od siebie młodszą kolumbijką Glorią Jay, jego córka Claire oraz syn Mitchell. każde z dzieci ma już własną rodzinę, Claire męża i trójkę dzieci, natomiast Mitch partnera życiowego oraz adoptowaną z Wietnamu córeczkę. oprócz tego jest jeszcze syn Glorii Manny, którego wychowują wspólnie z Jayem. jak możemy się domyślać patrząc na tytuł, cała familia jest niezwykle nowoczesna i zabawna. jej członkowie co chwilę są uczestnikami niespodziewanych sytuacji, co oczywiście jest dla publiczności niezwykłą rozrywką - większość z ów sytuacji jest niesamowicie zabawna. oprócz tego, dla równowagi, mamy również momenty wzruszające - i voila, przepis na doskonały serial komediowy zrealizowany.

a poważnie - wypełniony ciepłym humorem, propagujący zarówno rodzinne wartości jak i otwartość umysłu na nowe sytuacje, Modern Family jest bardzo... przytulny do oglądania. w sam raz, żeby się pośmiać i poprawić sobie humor.

cechą wyróżniającą Modern Family spośród innych seriali jest na pewno sposób, w jaki jest on nakręcony. mamy do czynienia z paradokumentem, czyli serialem stylizowanym na dokument. poszczególne sceny, gdzie jesteśmy naocznymi świadkami danych wydarzeń, przerywane są bezpośrednimi wypowiedziami bohaterów do kamery. sprawia to wrażenie, że znajdujemy się w samym centrum akcji, uczestniczymy w życiu tej rodziny. specyficzne ujęcia kamery wzmacniają to uczucie. jest to dość rzadko stosowany zabieg w serialach, przez co czyni ten konkretny interesującym i wartym uwagi.

warto dodać, że Modern Family zostało bardzo ciepło przyjęte przez publiczność oraz krytyków, a także dostało wiele nagród (w tym Emmy) oraz nominacji dla najlepszego serialu czy aktorów. serdecznie polecam zapoznać się z tym post-soapem, jeżeli tylko macie ochotę humor połączony z codziennymi-niecodziennymi małymi dramatami zwariowanej rodziny.

on to the next one!

4.05.2011

glee!

owszem, z wykrzyknikiem, właściwym jeżeli chodzi o mówienie o tym serialu. radosny! żywy! muzyczny! ale od początku.

zaczęłam oglądać ten post-soap... tak po prostu. nie, bo był szczególnie zapowiadany, to na pewno, raczej dlatego, że wciąż było mi mało i postanowiłam zabrać się za kolejnego świeżaka w nowym sezonie. na początku podchodziłam do sprawy sceptycznie, w końcu serial o szkolnym chórze? to raczej nie moja bajka (zwłaszcza, że mi osobiście szkolny chór kojarzył się przede wszystkim z chórem mojego liceum - panienki i chłopcy ubrani w długie do ziemi szaty, z białymi szalami wokół szyi... interesujące?). tymczasem Glee pozytywnie mnie zaskoczyło, na tyle pozytywnie, że znalazło się w gronie moich ulubionych seriali, a w tym momencie jestem w trakcie oglądania najnowszego odcinka - 19 drugiego sezonu.

zaczęło się niepozornie. grupa wyrzutków społeczności uczniowskiej i zaangażowany nauczyciel hiszpańskiego - z tego zrodziło się tytułowe glee, czyli szkolny chór. tyle, że serialowy, amerykański chór nie wygląda tak, jak moglibyśmy się spodziewać. dzieciaki wykonują znane piosenki ze starych czasów bądź nowe hity, a celem całego ćwiczenia jest wystąpienie w stanowym, a następnie ogólnokrajowym konkursie chórów szkolnych.
na grupę śpiewających uczniów składają się oczywiście same indywidua, mamy tutaj zakochaną w sobie oraz swoim talencie Rachel, kalekę Artiego, niezbyt mądrego futbolistę Finna, macho Pucka... a to zaledwie początek, ponieważ skład chóru powiększa się w kolejnych odcinkach. trzeba powiedzieć, że wszystkie te zupełnie różne od siebie osoby idealnie się uzupełniają a piosenki w ich wykonaniu są w większości przypadków naprawdę genialne (mówię w większości, ponieważ zdarzają się pojedyncze, oczywiście wybaczone, wpadki).

chór oczywiście napotyka problemy, ma przeciwników, jego członkowie są nękani przez popularnych uczniów... ot, rzeczywistość. dzieciaki jednak godnie stawiają czoła wszystkim przeciwnością, a motywuje ich do tego cały czas Will Schuester - nauczyciel-opiekun. w każdym odcinku można dostrzec subtelnie edukujący morał, który za każdym razem przekazany jest w przeuroczy i nienachalny sposób. całościowo show jest niesamowicie optymistyczny, z pozytywnym przekazem, kolorowy... sama przyjemność oglądania.

a także, oczywiście, słuchania! piosenki, starannie dobrane, wspaniale wykonane, są integralną częścią każdego odcinka. każda z nich dopasowana jest do aktualnie poruszanego tematu. Glee odniosło taki sukces, a wykonanie piosenek tak spodobało się publiczności, że regularnie wydawane są składanki z najlepszymi z nich.

nie wiem, w jaki sposób mogę jeszcze zachwalać ten show. jeżeli potrzebujecie czegoś rozweselającego, innego od wszystkich innych seriali obecnie wyświetlanych, na pewno powinniście sięgnąć po Glee. gwarantuję, że po kilku epizodach ciężko będzie wam się oderwać od Willa i jego dzieciaków wykonujących takie piosenki jak ta:



do następnego!

1.05.2011

hawaii five-0

po ponad tygodniowej nieobecności pora abym i ja coś napisała. ponieważ weszłyśmy w kategorię kryminalną, mogę podzielić się z wami moim ostatnim nałogiem - Hawaii Five-0.

wyjątkowy serial. koneserzy mogą kręcić nosem - ot, kolejny post-soap o policjantach, którzy w każdym odcinku rozwiązują inną sprawę. nic nowego, nic innowacyjnego, prawda? nieprawda. Hawaii Five-0, w moim odczuciu, jest inne. wciągające, zabawne, przyjemne.

wszystko zaczęło się w roku 1968. wtedy powstała pierwsza wersja tego serialu, bo obecne Hawaii jest - uwaga - remakiem. to zdarza się bardzo, ale to bardzo rzadko wśród seriali, więc samo w sobie już o czymś świadczy. pierwsza wersja zakończyła się w roku 1980, obecna przywróciła tytuł do życia 30 lat później, czyli w zeszłym roku. od tego czasu serial cieszy się rosnącą popularnością (a ja mam nadzieję, że tak już zostanie i powstanie drugi sezon).

ale do rzeczy. serial opowiada o grupie policjantów rezydujących oraz działających na Hawajach - co samo w sobie jet bajeczne, ze względu na scenerię, słońce, surfing... klimat serialu zdecydowanie zyskuje dzięki miejscu, w których usytuowana jest akcja. głównym bohaterem jest Steve McGarrett, który wraca na Hawaje (gdzie się urodził, a później, po śmierci matki wyjechał do USA) po śmierci ojca i rozpoczyna tutaj pracę w tytułowym Five-0. jest to oddział specjalny agentów pomagających rozwiązać trudniejsze i delikatniejsze sprawy, z którymi niekoniecznie poradziłaby sobie lub powinna się zajmować zwykła policja. McGarrettowi towarzyszą Danny Williams (świetny Scott Caan, prawdziwy talent komediowy), Chin Ho oraz jego kuzynka Kono. ta czwórka tworzy świetną, niepokonaną ekipę, która jak można się domyślać zawsze rozwiązuje powierzone im sprawy.

serial być może jet nieco schematyczny, ale zdecydowanie wyróżnia się spośród innych tego gatunku. ważnym elementem jest tutaj humor - zwłaszcza wzajemne docinki McGarretta oraz Danny'ego, którzy są partnerami. na samym początku darzą się niechęcią, jednak w kolejnych odcinkach rodzi się między nimi przyjacielska więź, a jak wiadomo, nie ma przyjaźni bez dogadywania sobie nawzajem :) mamy więc elementy komediowe, które przeplatają się ze świetną, szybką i nie zawsze przewidywalną akcją, a więc przepis na udany, wciągający serial. i takie właśnie jest Hawaii Five-0. zabawne, przyjemne do oglądania, trzymające w napięciu kiedy trzeba. polecam jako oderwanie się od wszystkich mrocznych wampirzych opowieści i obrzydliwych zakrwawionych operacji ;)

ciao!

p.s. o McGarretcie na pewno jeszcze wspomnę przy okazji przystojniaków serialowych - Alex O'Loughlin jest naprawdę... miły dla oka.

28.04.2011

csi: kryminalne zagadki...

za kilka chwil na axn zaczyna się co czwartkowy maraton kryminalny, więc w ramach mentalnego przygotowania postanowiłam wam trochę poprzynudzać.

csi: las vegas i jego dwa późniejsze spin-offy csi: miami oraz csi: new york. nie ukrywam, że jestem fanką tych serii. paradoksalnie nieszczególnie przepadam za oryginalną wersją rozgrywaną w mieście grzechu, jednak już kolejne warianty z gorącej florydy oraz big apple zyskały moją sympatię.

przebieg śledztw, które stanowią motor napędowy akcji serialu, inspirowany jest autentycznymi materiałami dowodowymi oraz raportami sporządzonymi przez prawdziwe organy ścigania na miejscu zbrodni, co czyni trylogię kryminalnych zagadek bardziej wiarygodną i niezwykle popularną wśród widzów.
jak wspomniałam we wcześniejszym poście wprowadzającym, te post-soaps nie skupiają się na siatce relacji interpersonalnych łączących bohaterów, nie znaczy to jednak, że owe relacje nie są ważne dla akcji. wręcz przeciwnie, w zbrodnie, do których rozwiązania dążą policjanci, niejednokrotnie zamieszani są ich znajomi czy członkowie rodziny. konflikty interesów, czy raczej dylematy moralne polegające na tym, czy chronić przed wymiarem sprawiedliwości swoich bliskich, to chleb powszedni dla bohaterów csi. zazwyczaj starają się oni dawać przykład postępowania etycznego, lecz niekiedy zmuszeni są do nadszarpania swoich zasad w imię większego dobra. czyż nie z tym samym borykamy się w naszym życiu codziennym?
to fakt, że bohaterowie seriali kryminalnych kreowani są prawie zawsze na super-bohaterów. w każdej wersji csi mamy do czynienia z dobrze naoliwioną maszyną w postaci zgranej drużyny dowodzonej przez wyróżniającą się autorytetem i doświadczeniem figurą. są nimi odpowiednio: gil grissom (specjalista entomolog), horatio caine (ekspert od ładunków wybuchowych) oraz mac taylor (były żołnierz piechoty morskiej). każdy z nich to samotnik, który poświęcił szczęście w życiu prywatnym na rzecz całkowitego oddania się swojej pracy. nie tylko przywódcy mają problemu w życiu osobistym. praca zawodowa jest również niezwykle ważna dla wszystkich członków kryminalnego zespołu. ich profesjonalizm i perfekcjonizm równoważy problemy w życiu społecznym, co charakterystyczne jest dla osób wybitnie uzdolnionych w danej dziedzinie nauki.

na koniec coś o czynniku, który czyni trylogię tych post-soaps atrakcyjną. cóż to takiego? ano montaż. twórcy wykorzystują często podział ekranu na mniejsze okna, w których dostrzec możemy poszczególne etapy procedur badawczych stosowanych przez detektywów pracujących nad daną sprawą. zabieg taki służy stworzeniu wrażenia intensywnej pracy zespołowej. czy taki schemat czegoś nam nie przypomina? o tak. gdzie indziej niezwykle popularne są okienka i ikonki? system Windows, voila! spokojnie, znajdzie się również i nawiązanie dla fanów firmy Apple. jednym z najbardziej popularnych wśród policjantów gadżetów są bowiem wszelakie ekrany dotykowe oraz palmtopy, na których wzorowane są dzisiejsze smartfony i inne iPady. przyznajcie, któż z nas nie chciałby się choć przez chwilę znaleźć w takim wszechmogącym laboratorium, by pobawić się tymi wszystkimi niezwykłymi zabawkami, huh? ja z pewnością bym chciała.

czas na rozwiązanie kilku kryminalnych zagadek... adios!

26.04.2011

kryminalnie

święta, święta i po świętach, chciałoby się rzec. czas najwyższy wrócić więc do normalności, co za tym idzie – również do naszego serialowego projektu.

opisując lie to me, zając zahaczyła już o coś, co będzie przedmiotem kilku kolejnych notek, czyli – sophisticated crime story (swoją drogą, całkiem niezła nazwa, prawda? ^^)
właśnie tak.

kryminalne, detektywistyczne, policyjne post-soaps są chyba najbardziej popularnym gatunkiem seriali w Polsce – nie bez przyczyny niedzielny wieczór w polsacie zaczyna się o 20 kolejnym epizodem csi: kryminalne zagadki miami, a kończy najnowszym odcinkiem kości. w końcu nie od dziś lubujemy się w oglądaniu, jak dobro po raz kolejny zwycięża zło. ponadto, sposób w jaki wszystkie te seriale są kręcone i montowane, daje nam poczucie, że to my, razem z bohaterami-detektywami demaskujemy złoczyńców. a kto nie chciałby choć na chwilę stać się a hero, huh?
doszły mnie głosy, iż seriale kryminalne są tak popularne, gdyż uczą kryminologii od podszewki. cóż. techniki współczesnej kinematografii z pewnością dają nam wrażenie, że i my z powodzeniem moglibyśmy analizować materiały dowodowe, odciski palców czy przeszukiwać miejsca zbrodni, by dopaść a bad guy. na tym polega atrakcyjność tychże post-soaps. wdają się one bowiem w dyskurs pseudonaukowy z widzem, który niekiedy owocuje wybraniem naukowej specjalizacji jako swojego przedmiotu wiodącego w szkole czy też odbudowaniem złej reputacji, którą posiada instytucja policji.

w przeciwieństwie do pozycji medycznych, w sophisticated crime stories relacje interpersonalne bohaterów nie są najważniejsze. są tylko wisienką na pokaźnym, smakowicie wyglądającym torcie. zazwyczaj mamy tu do czynienia z romansami wśród współpracowników, skomplikowanymi więziami rodzinnymi oraz przyjaźniami na śmierć i życie. bo to przyciąga ludzi przed telewizory – zwycięstwo dobra nad złem w postaci nierzadko nieźle się prezentującej, prawie zawsze niezawodnej drużyny detektywów i policjantów.

15.04.2011

lie to me (magia kłamstwa)

natchniona wczorajszym dniem (o tym później) postanowiłam opisać wam kolejny serial, inny niż dotychczas opisane, a kto wie czy nie inny od wszystkich w ogóle.

mowa o Lie To Me (Magia kłamstwa). głównym bohaterem tego post-soapa jest Cal Lightman - doktor specjalizujący się w odczytywaniu prawdomówności ludzi z mikroekspresji ich twarzy. samo w sobie jest to niezwykle interesujące i wciągające, a do tego postać Lightmana jest bardzo ciekawie zbudowana. nieco arogancki, przekonany o swojej nieomylności, chodzący własnymi ścieżkami samotnik... no właśnie, czy to wam kogoś nie przypomina? Lightman idealnie wpasowuje się w popularny ostatnio zarys house'owy. przestaliśmy lubić bohaterów idealnych, wiecznie uśmiechniętych i pomocnych. teraz bardziej mroczne, zdecydowanie mniej pozytywne, skupione na sobie i nie dbające o opinię innych ludzi postacie kręcą widownię najbardziej.

w Lie to Me mamy Lightmana, który zajmuje się pomaganiem (według własnego widzimisię) policji, innym instytucjom, a także prywatnym osobom w rozwiązywaniu różnorodnych problemów. zabójstwa, oszustwa, zdrady - sprawy, którymi zajmuje się biuro Lightmana są przedstawione w klasyczny dla seriali kryminalnych sposób. w tle przewijają się wątki z życia prywatnego doktora: była żona, oraz nastoletnia córka, którą Cal się opiekuje. oprócz tego obserwujemy kilka osób tworzących grupę pracującą dla Lightmana, zarówno w pracy jak i w życiu prywatnym.

Lie To Me z jednej strony jest dosyć klasycznym serialem o zacięciu kryminalnym, z drugiej zaś bierze na tapetę ciekawy, dotąd jeszcze nie eksploatowany temat - czytanie prawdy z mikroekspresji twarzy. takie ujęcie tematu, orzekanie o winie na podstawie maleńkich, ledwie widocznych grymasów twarzy jest zarówno interesujące jak i kontrowersyjne. podkreślają to twórcy serialu, często wprowadzając postacie, które poddają pod wątpliwość osąd Lightmana.



co jeszcze poza ciekawym ujęciem niecodziennego w gruncie rzeczy tematu, sprawia, że serial ten jest tak ciekawy? niewątpliwie czynnikiem tym jest Tim Roth wcielający się w rolę Cala Lightmana. aktor, który grał u Tarantino, Leigh, Frearsa... zrobił naprawdę zawrotną karierę, pracował z najlepszymi, a ostatnio postanowił stanąć po drugiej stronie kamery i nakręcił własny film. dlaczego wspominam o samym aktorze? otóż z okazji odbywającego się właśnie w Krakowie festiwalu OffPlusCamera, Roth odwiedził nasze miasto. miałam okazję uczestniczyć w Master Classie, który odbył się w Kijow.Centrum i, mój boże, muszę wam powiedzieć, że Tim Roth jest naprawdę niesamowitym człowiekiem! ilość anegdot, którymi zasypał nas podczas tego wywiadu, jego sposób bycia (nieco nadpobudliwy, nie mógł usiedzieć w miejscu), ciągłe chichotanie i uciekanie w dygresje... naprawdę, uważam ten czas za świetnie spożytkowane dwie godziny. muszę podkreślić, że aktor jest wręcz przeciwieństwem postaci, którą gra w Lie To Me. radosny, niezwykle kontaktowy, nie tak jak nieco gburowaty i cyniczny Lightman. po tym wywiadzie zapałałam do Rotha jeszcze większą niż dotychczasowa sympatią. polecam wam zarówno serial, jak i filmy z jego udziałem, a jeżeli gdzieś będzie dostępny zapis ów Master Classu, na pewno się z wami podzielę - bo warto!
hasta luego!

13.04.2011

pan gregory house.

a friendly warning: ciągle jestem bardzo podekscytowana z powrotu trzynastki do serialu w przed-wczorajszym odcinku, więc czasami mój entuzjazm może zakrawać o infantylizm, za co z góry wszystkich serdecznie przepraszam.

7 sezonów. prawie 7 lat. 150 odcinków. dwa Złote Globy. trzy nagrody Emmy. dwie nagrody Amerykańskiej Gildii Aktorów Filmowych (SAG) dla odtwórcy głównej roli – Hugh Lauriego. ‘najlepszy dramat medyczny od czasu debiutu Ostrego Dyżuru’ według the Washington Post. miliony widzów na całym świecie.
tak w telegraficznym skrócie przedstawia się statystyka tego serialu. serialu, którego choćby jeden odcinek obejrzał każdy z nas. bo na pytanie ‘czy możesz wymienić nazwisko jednego serialowego lekarza?’ istnieje tylko jedna odpowiedź. to właśnie Dr House.

gregory house jest bez wątpienia genialnym lekarzem. wcale nie przeszkadza mu w tym fakt, że jest kaleką uzależnionym od leków przeciwbólowych. jego cechą rozpoznawczą stał się natomiast cynizm, który w przypadku tej postaci nie tylko definiuje jego osobowość, lecz zarazem nakręca fabułę tego post-soap. źródła podają nawet, iż house m.d. jest uosobieniem amerykańskiej kultury cynizmu. czy taka kultura w ogóle istnieje to temat na odrębną pracę; pewna jednak jestem, że gdyby nie ta cecha charakteru głównego bohatera, serial nie zyskałby takiej popularności na całym świecie.
poza ociekającym zewsząd cynizmem, mamy również do czynienia z ateizmem oraz swoistą alienacją bohatera. house ma tylko jednego przyjaciela – onkologa doktora wilsona; po opuszczeniu go przez partnerkę stacy, house zaspokaja swoje potrzeby seksualne z różnej maści prostytutkami, by zabić w zarodku jego kiełkujące się uczucie do swojej przełożonej – doktor lisy cuddy. mamy również (nie)zawodny zespół house’a, czyli młodych lekarzy/stażystów/studentów medycyny, którzy odwalają za niego czarną robotę przy rozwiązywaniu kolejnej sprawy…
dokładnie tak. nieprzypadkowo użyłam tutaj tego zwrotu, bowiem sposób, w jaki house i jego ekipa próbują zdiagnozować niediagnozowalne przypadłości swoich pacjentów zakrawa niekiedy o bardzo zaawansowane techniki detektywistyczne: wywiad środowiskowy to nie tylko zebranie historii choroby pacjenta, ale również włamanie do domu chorego w celu znalezienia czegoś, co delikwent ukrył przed lekarzami. w końcu, zgodnie z główną maksymą pana grega house’a – everybody lies, right?
w serialu zauważyć możemy również wiele ciekawych nawiązań do sztandarowej pozycji literatury detektywistycznej, czyli oczywiście opowieści o sherlocku holmesie pióra sir arthura conan doyle’a. poczynając od podobnego brzmienia nazwisk obu panów, przez nieortodoksyjne metody badawcze i niechęć do zajmowania się niezbyt interesującymi przypadkami, a na adresach zamieszkania obu bohaterów kończąc (słynna Baker Street 221B). zapomnieć nie można też o wiernym towarzyszu holmesa – watsonie, którego rolę w serialu pełni nie tylko doktor wilson (znów podobne brzmienie nazwiska do pierwowzoru), ale również wspaniała ekipa lekarzy house’a.

nie chcę wchodzić w szczegóły interakcji łączących poszczególnych bohaterów serialu, bo one – w przeciwieństwie do Grey’s Anatomy – nie stanowią motywu przewodniego fabuły. w tym post-soap czynnikiem napędzającym akcję jest tylko jedna osoba - wielki cynik, geniusz i indywidualista, doktor house. to on ma ostatnie zdanie w rozwiązywaniu ciekawych przypadków. to on jest zawsze górą w sporach z cuddy i wilsonem. to on musi wiedzieć wszystko o życiu prywatnym swoich podwładnych. słowem – jest sam sobie bogiem. i za to go chyba wszyscy tak uwielbiają. za to, że nie przeprasza za swoje zachowanie. za to, że po trupach dąży do celu, niejednokrotnie łamiąc etykę lekarską, jak i zasady moralne. wreszcie za to, że tak różni się od innych bohaterów, których mamy przyjemność oglądać na ekranach telewizorów. bo house jest tylko jeden. i na zawsze pozostanie!

na koniec zobaczmy, jak jurorzy Amerykańskiego Instytutu Filmowego (AFI) na rozdaniu nagród w roku 2005 uzasadnili swój wybór: House na nowo definiuje pojęcie medycznego show telewizyjnego. Nie ma tu wyidealizowanych lekarzy, którzy znają odpowiedzi na wszystkie medyczne pytania albo wózków z chorymi, które błyskawicznie przemierzają szpitalne korytarze. House skupia się na farmakologiczno-intelektualnej stronie bycia lekarzem. Metoda prób i błędów współczesnej medycyny zręcznie wykraczająca poza klasyczny, metodyczny format oraz oczywiście błyskotliwy, ale omylny doktor – oto dopełnienie przepisu, doskonały symbol nowoczesnej medycyny.
jak widać na załączonym obrazku, nie tylko ja zachwycam się tym serialem.
ciao.

12.04.2011

niespodzianka!

trochę prywaty na dobry początek...

po raz kolejny życzę kochanemu Zajączkowi a very happy birthday! dużo szczęścia, miłości, alexa pettyfera (!), zadowolenia z ulubionych post-soaps, zero zakalców i jeszcze więcej pysznych muffinek :), roztańczonych kolejnych dwudziestu lat życia i spełnienia wszystkich zwariowanych marzeń! :)
życzą alex t i alex p! haha! ^^.


i tak całkiem by the way, barrrrrdzo bym sobie życzyła, żeby ten przystojniak wystąpił w jednym z naszych ulubionych seriali. nie musi być główna rola, naprawdę. zwyczajne malutkie cameo. błagam...! w ramach prezentu urodzinowego dla Zająca, co? przecież nie proszę o wiele.

wieczorem (tudzież jutro z rana...) rzucę coś o housie, obiecuję. najnowszy, 150 (!) odcinek zmotywował mnie do pracy.
stay put, fellow post-soaps lovers!

10.04.2011

winda

a propos opisanego niżej Grey's Anatomy... winda! na filmiku możecie zobaczyć, że jest to naprawdę istotny i często pojawiający się element. kto by przypuszczał, że na tej małej, zamkniętej przestrzeni może się tyle wydarzyć ;)

grey's anatomy (chirurdzy)

oglądając właśnie kolejny epizod True Blood (tak, zostałam ostatnio wciągnięta do grona fanów, dzięki za kolejnego złodzieja czasu), postanowiłam podzielić się z wami moją miłością do Grey's Anatomy.

siedem sezonów, wiele godzin oglądania i zero poczucia zmarnowanego czasu. post-soap przedstawiający losy doktorów pracujących w Seattle Grace Hospital znajduje się na absolutnym pierwszym miejscu w moich ulubionych. jest niezwykle popularnym serialem (7 serii, wciąż do kontynuacji), wydaje mi się, że zastąpił najpopularniejszy (nie tylko wśród tych o tematyce medycznej, ale wśród seriali w ogóle) post-soap - ER (Ostry Dyżur). podobny klimat, ogólny schemat wydarzeń... typ serialu, który jeżeli zaczniesz oglądać, ciężko się później oderwać. w polskiej telewizji mamy nieco gorszą wersję takiej serii, uwielbianą przez niezaznajomionych jeszcze z rynkiem amerykańskich seriali widzów - nasze rodzime Na dobre i na złe, z ponad 400 odcinkami i liczbą widzów wciąż utrzymującą się na poziomie 5mln. naszemu tasiemcowi jednak bliżej do klasycznej telenoweli niż post-soap, co nie zmienia faktu, że znajdziemy pewne podobieństwa do kultowych seriali medycznych z USA.

ale do rzeczy. Grey's Anatomy, gdzie w roli narratora występuje główna bohaterka Meredith Grey (w tym miejscu należałoby podkreślić świetny dobór tytułu, mający podwójne znaczenie - pierwsze to tytuł znanej książki, Gray's Anatomy of The Human Body, biblii lekarzy, drugie to oczywiście nawiązanie do nazwiska głównej bohaterki, która zapoznaje nas ze swoim wnętrzem, anatomią w przenośnym tego słowa znaczeniu), wprowadza nas w świat zawiłych relacji interpersonalnych między doktorami pracującymi w Seattle Grace Hospital. obserwujemy życie zawodowe oraz prywatne grupy stażystów oraz rezydentów pracujących na oddziale chirurgii. mamy tutaj przegląd wszystkich możliwych typów - pana idealnego (McDreamy!), superambitną, pesymistę, podrywacza, trzpiotkę... niczym w małym społeczeństwie. i, jak to w społeczeństwie bywa, osobniki łączą się w pary, kłócą, rywalizują, nawiązują kontakty seksualne. każdy z bohaterów ma również w sobie element tajemnicy, co oczywiście ujawnia się z czasem. Grey's Anatomy jest słodko-gorzki, łączy przyjemny, nienarzucający się humor z dramatami rozgrywającymi się w szpitalu oraz w życiach bohaterów. klasyczny schemat i ciepło przyciąga rzeszę fanów przed odbiorniki w każdy czwartek.

oczywiście w każdym odcinku pojawiają się przypadki medyczne - w końcu akcja dzieje się w szpitalu. możemy oglądać najróżniejsze urazy, choroby i wypadki, od zwykłego wyrostka aż po widelec wbity w szyję (!). z niektórymi pacjentami sympatyzujemy, z innymi niekoniecznie. zawsze jednak kibicujemy lekarzom, którzy rozwiązują dany przypadek, zwłaszcza, że często sukcesy w pracy wpływają na ich humor oraz życie osobiste w ogóle.
osobnym tematem jest muzyka używana w poszczególnych scenach. idealnie (moim zdaniem) dobrana, zawsze doskonale podkreślająca ważne momenty, ze słowami pasującymi do sytuacji... naprawdę genialne zestawienie piosenek zarówno nostalgicznych jak i energicznych.

gdybym spróbowała odpowiedzieć na pytanie, co tak właściwie wpływa na niesamowitą popularność Grey's Anatomy, nie wiem, czy dałabym radę odpowiedzieć jednoznacznie. na pewno mają na to wpływ idealnie wyważone proporcje humoru oraz dramatyzmu. oprócz tego ładnie wyglądający (jakby to było niecodzienne...) bohaterowie, ciekawe przypadki medyczne, muzyka, miłości, miłości, miłości... właśnie. czy to możliwe, by serial był tak chętnie oglądany ze względu na zwyczajną ciekawość i skłonności plotkarskie ludzi? pokazywanie wszystkich romansów, zdrad i zauroczeń jest przecież trochę jak podglądanie. tylko zamiast podglądać sąsiadów, oglądamy Grey's Anatomy.

być może, być może. nie jestem w stanie w prostych słowach opisać, dlaczego ten serial jest mi tak bliski. same postacie, ich charaktery (każdy może się z chociaż jedną z nich identyfikować), problemy bardzo życiowe, wzloty i upadki, muzyka, śmiech i łzy... wszystko, idealnie skomponowane. może nie powinnam już więcej rozwodzić się nad zaletami Grey's Anatomy, bo ewidentnie zaczęłam przynudzać, nie mogąc znaleźć odpowiednich słów uwielbienia. odsyłam was zatem do pierwszego epizodu pierwszej serii, abyście sami przekonali się, czy i was zafascynują losy lekarzy z deszczowego Seattle.

7.04.2011

medycznie

otóż to. kolejna kategoria wciągających post-soaps. tym razem rzecz dzieje się w szpitalach, prywatnych praktykach, gabinetach... najważniejsze, że głównymi bohaterami są lekarze wszelkiej maści - od tych do rany przyłóż, aż po gburowatych wszystko-wiedzących jerks (chyba wszyscy wiemy o kogo chodzi?!). seriale mieszczące się w tej kategorii mają niesamowitą moc przyciągania widzów, wydaje mi się wręcz że plasują się na pierwszym miejscu wraz z serialami kryminalnymi. już od czasów ER (Ostry Dyżur) (15 sezonów!), po dzisiejsze Grey's Anatomy i House'a, medyczne post-soaps święcą triumfy wśród publiczności.

co jest w nich takiego zachwycającego? na pewno nie ma zbyt skomplikowanej fabuły, przeważnie po obejrzeniu kilku odcinków możemy dopatrzeć się schematu rozwiązywania problemu/choroby przez bohaterów serialu. współczesnym czynnikiem przyciągającym ludzi do ekranów telewizorów (komputerów) są złożone charaktery oraz relacje między nimi. przypadki medyczne, które omawiane są w poszczególnych odcinkach, to zaledwie tło do nakreślenia złożoności poszczególnych postaci. w kolejnych notkach przyjrzymy się (baaardzo dokładnie) serialom Grey's Anatomy oraz House, właściwie dwóm dość skrajnie różnym typom z kategorii medycznych. stay tuned!

6.04.2011

moonlight (pod osłoną nocy)

kończąc wampiryczną tematykę (for now… ^^) należałoby jeszcze wspomnieć o wyprodukowanym dla amerykańskiej stacji CBS post-soap pod tytułem moonlight. pierwszy odcinek zagościł na małym ekranie 28 września 2007 roku, a kolejnych piętnaście kontynuowało swój żywot aż do 16 maja roku następnego. niestety końcówka roku 2007 nie sprzyjała krwiopijcom w pozyskaniu masy fanów, więc na szesnastu epizodach wszystko się skończyło. strajk amerykańskich scenarzystów spowodował, iż włodarze stacji – ku mojemu wielkiemu rozczarowaniu! - zrezygnowali z tego osobliwego projektu na dobre. nie pomogły nawet protesty rzeszy fanów, którzy po dzień dzisiejszy ciągle mają nadzieję na wielki powrót detektywa micka st. johna.
nie ukrywam, że moja przygoda z moonlight rozpoczęła się z niezbyt honorowych pobudek, haha! o tak. to były te czasy, kiedy serial oglądało się z reguły po to, by powzdychać na widok przystojnych aktorów (alex o’laughlin & jason dohring!). moje nastawienie uległo zmianie po zaledwie dwóch odcinkach serii. osobliwość moonlight polega bowiem na tym, że nie jest to zwykły serial o wampirach. nie jest to również tylko i wyłącznie banalna historia miłości między krwiopijcą a człowiekiem. moonlight to mieszanka obu tych gatunków, na deser całkiem zgrabnie podszyta wątkami czegoś, co autorzy naszego przewodnika po post-soaps nazywają sophisticated crime story.
główny bohater, detektyw mick st. john, jest wampirem. wampirem stosunkowo jednak młodym, przemienionym przez swoją wampirzą żonę w ich noc poślubną. nietrudno się domyśleć, że małżeństwo to nie wytrzymało próby czasu, prawda? anyway. mick nie może pogodzić się ze swoją wampirzą dolą, co jest przedmiotem drwin ze strony jego najlepszego przyjaciela – jednego z najstarszych krwiopijców w los angeles – josefa kostana. nie można zapomnieć o utalentowanej dziennikarce beth turner, która zaprzyjaźnia się z naszym uroczym detektywem, a w końcowych odcinkach serii zamienia się w kogoś więcej niż tylko przyjaciółkę. nawiasem mówiąc, beth i mick tworzą naprawdę zgraną parę. w momencie, gdy blondynka dowiaduje się, kim (a może raczej czym…) naprawdę jest detektyw st. john, wcale nie ma zamiaru atakować go osinowym kołkiem bądź święconą wodą, która – notabene – wcale na wampiry nie działa. nie szkodzi im również słońce, bynajmniej do momentu, kiedy chronią przed jego intensywnymi promieniami swoje wrażliwe oczy i nie przebywają zbyt długo na zewnątrz. wampiry w la, jak na mieszkańców californii przystało, są nowoczesne i bardzo hip, tak więc nie śpią w trumnach. to by uwłaczało ich godności, czyż nie? wygodnym posłaniem micka jest ludzkich rozmiarów zamrażarka. comfy, huh? poza tym, mick stara się nie wykorzystywać ludzi do zdobywania pokarmu. krew dostarcza mu serdeczny przyjaciel micka, wampir guillermo pracujący w kostnicy. nie tak odżywia się jednak josef. jak na krwiopijcę starej daty przystało, josef posiada swoje freshies – ludzkie kobiety, które dobrowolnie oddają mu swoją krew. high life, isn’t it?
ostatnią rzeczą, która odróżnia wampiry z moonlight od innych przedstawicieli swojego gatunku to fakt, że są one… normalne. nie potrafią czytać w myślach jak edward cullen, czy też modyfikować pamięci niczym bracia salvatore. mają tylko świetny słuch i dobrze rozwinięty zmysł równowagi. scenarzyści jednak nie uczynili z nich na siłę superbohaterów, co z pewnością dodaje serialowi wiele wdzięku.



myślę, że przyszedł czas na zakończenie naszej krwistej mini-podróży. nawet jeśli nie zdołałyśmy nikogo przekonać do obejrzenia którejś z proponowanych przez nas pozycji, mam nadzieję, że nikogo również nie zniechęciłyśmy... :)
au revoir.

5.04.2011

pamiętniki wampirów w krzywym zwierciadle.

i tak na dobranoc może jeszcze coś dla fanów pamiętników wampirów, czyli parodia w wykonaniu The Hillywood Show! (:

show me your teeth, awwwwr! ^^

4.04.2011

true blood is the new black! czyli trochę o czystości krwi.

jako że skończyłam już z logiką (sic!), postanowiłam spłodzić kawałek o jednej z największych produkcji stacji HBO – true blood, tudzież czystej krwi.

akcja serialu toczy się w fikcyjnym miasteczku Bon Temps na obrzeżach amerykańskiego stanu Luizjana. w tym świecie wampiry istnieją naprawdę i – co więcej – wcale nie ukrywają się przed ludźmi! odkąd pewna japońska firma wynalazła fantastyczny substytut ludzkiej krwi – krew syntetyczną (tytułową true blood) – krwiopijcy nie muszą mordować ludzi w poszukiwaniu pożywienia. bez większych przeszkód mogą więc funkcjonować w normalnym świecie. wampiry mają nawet swoich przedstawicieli w amerykańskim rządzie, którzy zacięcie walczą o równouprawnienie niczym sufrażystki na początku xx wieku.
w centrum fabuły serialu, opartej o popularną serię książek Charlaine Harris The Southern Vampire Mysteries, znajduje się Sookie Stackhouse – kelnerka z Bon Temps, która dzięki swoim paranormalnym zdolnościom potrafi czytać ludziom w myślach. podkreślenia warte jest tutaj słowo ‘ludziom’, gdyż umiejętności naiwnej trochę blondynki nie obejmują wampirów. dlatego również, gdy Sookie po raz pierwszy spotyka na swej drodze krwiopijcę Billa Comptona i zdaje sobie sprawę z tego, że jej ‘dar’ w stosunku do niego nie działa, oddycha z ulgą i zakochuje się w nim od pierwszego wejrzenia (so predictable…). od tego momentu jej życie oraz życie całej społeczności prowincjonalnego miasteczka gdzieś w Luizjanie diametralnie się zmienia…

na pierwszy rzut oka może się wydawać, że true blood to tylko kolejna drętwa romantyczna bajeczka o tym, jak to pospolita dziewczyna zakochała się w wampirze – to fakt. nie da się jednak zaprzeczyć, że po dogłębnej analizie (czyt. obejrzeniu każdego z trzech sezonów serialu co najmniej 3 razy) dostrzec można trochę karykaturalny i przerysowany, lecz niewątpliwie prawdziwy, obraz współczesnego amerykańskiego społeczeństwa. true blood to nie tylko post-soap o wampirach. tematyka wampiryczna serialu daje tylko niejako tło do pokazania innych – poważniejszych – problemów.
najważniejszym z nich jest z pewnością wciąż obecna w dzisiejszych czasach dyskryminacja mniejszości narodowych, etnicznych, rasowych czy też seksualnych. w true blood skupiona w osobie Afroamerykanina Lafayette’a Reynoldsa – kolegi z pracy Sookie. Lafayette otwarcie przyznaje się, że jest gejem. dodatkowo sprzedaje ‘V’ – wampirzą krew, która działa zarówno pobudzająco seksualnie oraz jako silnie uzależniający narkotyk dla ludzi. przekornie jednak dyskryminacja ksenofobicznych mieszkańców Bon Temps nie jest wymierzona przeciwko jednemu ze swoich, lecz przeciwko osiedlającym się w pobliżu wampirom. nie tylko mieszkańcy nienawidzą krwiopijców. prym w działalności anty-wampirycznej wiedzie organizacja katolicka o nazwie Wspólnota Słońca pod przewodnictwem wielebnego Steve’a Newlina. do wspólnoty przyłącza się również brat Sookie – Jason Stackhouse, działając przeciwko ukochanemu swojej siostry i jemu podobnych. wątek przygotowania ataku na wampiry przez wielebnego i jego wyznawców stanowi główny motyw fabuły drugiego sezonu. jak nietrudno się jednak domyśleć – wampirom udaje się wyjść z zasadzki cało, by stawić czoła kolejnym przeciwnościom losu, m.in. walkom wewnątrz ich własnych szeregów.

nie chciałabym jednak tutaj streszczać akcji serialu. do tego przydatne są setki fan-page’ów w Internecie. pragnę jednak zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt poruszany w true blood, a mianowicie sex. nie seksualność, lecz właśnie sex. wiem, że niektórych rażą odważne sceny sexu, zwłaszcza że scenarzystów (wśród nich również sama autorka książek) nie krępują żadne konwenanse: mamy tutaj zarówno ‘popularne pary’, czyli stosunki między dwojgiem ludzi, wampirami a ludźmi, ale także między dwoma wampirami, co więcej – nawet dwoma wampirami tej samej płci! dzięki zdolnościom paranormalnym Sookie dowiadujemy się również, że faceci rzeczywiście myślą tylko i wyłącznie o sexie, a uosobieniem tej tezy jest postać brata blondynki, Jasona, którego to śmiało można nazwać seksoholikiem. jak więc widać, sfera erotyczna true blood z pewnością przyciąga wielu widzów przed ekrany telewizorów (tudzież monitorów…)

na tym zakończę mój wampiryczny wywód. uchowaj, żebym kogokolwiek namawiała do oglądania true blood. jak zgrabnie ujęła to moja poprzedniczka – seriale o wampirach nie podchodzą każdemu. ogólnie jeśli miałabym sklasyfikować post-soaps o wampirach w kategoriach, powiedzmy brutalności (z braku lepszego słowa), true blood umieściłabym na samej górze listy. dyskusji nie podlega jednak fakt, że HBO wykonuje kawał dobrej roboty przy tym serialu. wielkie dzięki za to. czekam z niecierpliwością do końca czerwca na sezon nr 4!

the vampire diaries (pamiętniki wampirów)

Elena i Jeremy, rodzeństwo, tracą rodziców w wypadku samochodowym. od tego czasu opiekuje się nimi ciocia, Jenna. życie toczy się spokojnie, bez przeszkód, aż do czasu, gdy w mieście pojawiają się bracia Salvatore.
oto co mamy przedstawione w pierwszym odcinku serii. bracia Salvatore, Stefan oraz Damon, są wampirami. okazuje się, ze miasteczko, w którym mieszka Elena, jest dawnym siedliskiem krwiopijców. wraz z rozwijaniem się fabuły dowiadujemy się o rozmaitych powiązaniach rodziny Gilbert (Eleny) z wampirami, czarownicami...

serial jest ekranizacją książek Lisy Jane Smith, amerykańskiej pisarki. pierwsze cztery powieści wydała ona w 1991 roku (!), a w 2009 seria została wznowiona w celu kontynuacji. serial jest dosyć luźnym, jak to w takich przypadkach bywa, przedstawieniem wydarzeń książkowych.
oczywistym wątkiem w The Vampire Diaries jest wątek miłosny. Stefan, zakochany w Elenie (wybitnie podobnej do jego oraz Damona miłości sprzed wieków, co później okazuje się nieprzypadkowe) zmaga się ze sobą, swoim dziedzictwem, jednak w końcu Elena zostaje wtajemniczona w życie wampirów i pozostaje w związku ze Stefanem. ich miłość przeżywa wzloty i upadki na przestrzeni kolejnych odcinków, jednak wciąż jest niezwyciężona. z drugiej strony mamy Damona, który w końcu w drugim sezonie (spoiler alert) przyznaje się, że również jest zakochany w Elenie. przysparza mu to nie lada cierpienia oraz skutkuje różnego rodzaju niekontrolowanymi zachowaniami, co możemy obserwować w niemal każdym odcinku. poza wątkiem miłosnym mamy tutaj również walkę 'dobra' ze 'złem'. pojawiają się inne wampiry, czarownice, w końcu wilkołaki. nigdy jednak nie możemy być do końca pewni, czy dana osoba jest dobra czy zła, bowiem jej zamiary często są zawoalowane aż do ostatecznego rozwiązania danej akcji, a czasem nawet wtedy nie możemy się domyśleć czy być może postać nie wróci później jako zupełnie odmieniona (tak jak było z wujkiem Eleny, Johnem). akcja jest dosyć zagmatwana i trzeba uważnie śledzić od początku wszystkie relacje między bohaterami, ich zamiary, zauroczenia, chęci...

nie ma sensu opowiadać o czym jest serial. wampiry to wampiry, każdy wie, czego się spodziewać. co jednak jest tak przyciągające, sprawia, że serial odniósł sukces (tak jak True Blood czy Twilight)? być może jest to chwilowa, czy też nawet bardziej długotrwała, moda na wampiry. romantyczne przedstawienie miłości, walki, życia w sprzeczności... to wszystko przyciąga nastolatki oraz dorosłych z całego świata, którzy uciekają w wyimaginowany świat wampirów, aby kibicować jednej bądź drugiej stronie konfliktu (zawsze przedstawionego w odcinku).

jest też kwestia urody. jak już pisałam w poprzednim poście, współczesne wampiry odznaczają się nienagannym, wręcz pociągającym wyglądem oraz wykazują cechy doskonałych kochanków. Damon i Stefan stali się bożyszczami nastolatek (oraz dorosłych kobiet!) na całym świecie. ich fanki podzieliły się na team damon oraz team stefan, chociaż ta druga grupa jest zdecydowanie mniejsza... ja sama zdecydowanie stoję po stronie Damona. o ideałach serialowych mężczyzn jeszcze będziemy pisać, także na pewno dowiecie się więcej na temat braci Salvatore :) nie mniej jednak faktem jest, że wszystkie postacie w serialu są urodziwe, przyjemnie zatem się je ogląda. także klimat serialu, jego kolorystyka, jest bardzo specyficzna, mroczna. osobną kwestią jest doskonale dobrana muzyka, zazwyczaj rockowa (od ostrzejszego brzmienia po ballady).
wampiry z serialu The Vampire Diaries są przedstawione bardzo współcześnie. zgodnie z nowymi standardami, żyją wśród ludzi, nie śpią w trumnach, mają piękne domy (bracia i ich willa!), działa na nie drewniany kołek oraz werbena. pojawiają się intrygi, miłości, problemy codzienne oraz te mniej zwyczajne. to wszystko sprawia, że serial jest wciągający od pierwszego odcinka. muszę przyznać, że sama oglądam nałogowo The Vampire Diaries, jest to jeden z moich ulubionych seriali, aczkolwiek trzeba przyznać, że nie wszystkim odpowiada jego tematyka. znam kilka osób, które po paru odcinkach stwierdziły, że wampiry jednak nie leżą w kręgu ich zainteresowań. nie pozostaje wam nic innego, jak obejrzeć pierwsze epizody i zdecydować samemu, czy Damon, Elena i Stefan staną się bliscy także wam.

30.03.2011

kilka słów o wampirach

o wampirach generalnie, tytułem wstępu do omawianych szczegółowo przez nas później True Blood oraz The Vampire Diaries.

obok seriali obyczajowych, kryminalnych czy komediowych, triumfy święcą też ostatnio seriale o wampirach. jest to w pewnym sensie kategoria z zupełnie innej bajki - kto słyszał, aby wierzyć w wampiry w XXI wieku? może się wydawać, że kino już wyczerpało temat wampirów, współczesne postacie należące do tego gatunku jednak znacznie się różnią od swoich przodków. nurt seriali o tej tematyce rozwija się coraz bardziej, po sukcesie serii takich jak True Blood czy Blood Ties kolejne stacje zapowiadają produkcję nowych post-soaps o wampirach.

jak zmieniła się postać wampira w stosunku do kina i literatury? 'wersja' współczesna jest na pewno bardziej wyzwolona, mniej ograniczona poprzez różnorodne zasady. obecnie wampiry nie muszą chować się przed słońcem, czasem tylko zasłaniają oczy. nie są też wrażliwe na czosnek, nie śpią w trumnie, nie działają tylko w nocy, ich domem nie jest zakurzone zamczysko sprzed wieków. nie, współczesne wampiry żyją wśród nas, parają się normalnymi pracami lub uczęszczają do szkoły. tradycyjny wzorzec wampira jest dla współczesnych twórców jedynie punktem odniesienia, często wręcz jest obiektem żartów w serialach. współczesne wampiry określają swoich przodków mianem bezmyślnej zwierzyny i upiorów. w książce Annie Rice Kroniki Wampirów znajduje się symboliczna scena gdzie bohaterowie Lestat i Klaudia (współczesne wampiry) uśmiercają swojego transylwańskiego przodka. scena ta ma wymiar głęboko symboliczny, gdyż w ten sposób nowe wampiry, świadome swoich zdolności, potencjału i mocy, uśmiercają ucieleśnienie archetypu.

ważnym elementem, z którego zrezygnowano, jest walka dobra ze złem w postaci człowiek-wampir. te drugie często są bądź przyjaciółmi ludzi, bądź też czerpią z nich bezpośrednią korzyść - pijąc za ich zgodą ich krew. nagle krwiopijcy okazują się dobrzy, w serialach są wręcz stawiani na piedestale, a to ludzie są 'tymi złymi'. wampiry zachowały siłę, często mają niską temperaturę ciała oraz, rzecz jasna, żywią się krwią. nie wyglądają już jak potwory, lecz jak normalni ludzie, czasami tylko pokazują kły i demoniczne oczy (w chwilach głodu, wściekłości lub niebezpieczeństwa). nowoczesne wampiry są również przedstawione jako wspaniali kochankowie. śmiało romansują z ludzkimi kobietami, wygrywając tym samym ze 'zwykłymi' mężczyznami.
obecnie wampiry mimo iż żyją wśród ludzi, wciąż się ukrywają. mają różne sposoby na maskowanie swojego prawdziwego 'ja', a także przeszłości i zamiarów. w każdym z seriali istnieje oczywiście grupa osób wtajemniczonych, większość jednak nie wie z kim ma do czynienia na co dzień. innym przypadkiem jest True Blood, ale o tym później.

współczesne vampire post-soaps, jeżeli mogę je tak nazwać, odzwierciedlają kondycję społeczeństwa. akcja dzieje się najczęściej w małym miasteczku gdzieś w Ameryce, a wampir, nowo wprowadzony do społeczeństwa, symbolizuje mniejszość - zupełnie jak Afroamerykanie czy homoseksualiści. istotnym elementem jest urządzanie linczów organizowanych przez samozwańczych Van Helsingów - ruszają do pracy, chociaż nie do końca wiedzą, z kim mają do czynienia i jak się za to wszystko zabrać.
jeżeli chodzi o duchowość, która była ważnym elementem w czasach dawnych wampirów, jedynymi jej elementami współcześnie są wątki okultystyczne oraz sporadycznie pojawiające się postaci z wierzeń i mitów. świat w serialach o wampirach przedstawiony jest jako "świat bez Boga", w którym wiara w zjawiska nadprzyrodzone etc. jest niepotrzebna. jest to sygnał dla widzów - wiele jest na świecie rzeczy, których jeszcze nie znacie lub nie rozumiecie.

aby nie przedłużać, poruszę jeszcze kwestię oglądalności omawianych seriali w Polsce. nie odniosły one u nas takiego sukcesu oraz nie mają takiej skali oglądalności jak w Stanach. jednak takie seriale wyświetlane są po pierwsze w czasie, gdy nadawane są programy typu Jak oni śpiewają (a jak wiemy, jest to główny rodzaj programu oglądany w Polsce...), po drugie na programach dodatkowo płatnych typu AXN lub HBO, po trzecie często w okolicy północy, a nie jest to jak wiadomo prime time. z drugiej strony oglądalność seriali jest w ogóle trudno mierzalna, ponieważ w dobie internetu, gdy każdy kolejny odcinek można ściągnąć i oglądnąć na komputerze, nie możemy sugerować się tylko i wyłącznie wskaźnikami telewizyjnymi. ilość forów na temat seriali o wampirach wskazuje na dużą liczbę fanów w Polsce, co pozwala nam podejrzewać, że większość z nich jednak posługuje się internetem przy oglądaniu kolejnych serii i odcinków.
powyższy tekst pokazuje, że nawet tak skostniały temat jak wampiry może zostać ożywiony i na nowo rozbudowywany. popularność zaś seriali tego gatunku daje do myślenia - prawdopodobnie, przy dalszym takim wzroście, produkcje tego typu będą powstawać w coraz to nowych formach i odsłonach. na razie jednak wciąż jest to gatunek niszowy.

27.03.2011

jako druga autorka bloga, również czuję się w obowiązku opowiedzieć o swoich serialowych początkach. nawet mimo iż nie bardzo je pamiętam...

wiem na pewno, że jednym z pierwszych seriali jakie oglądałam, było The. O.C., jak zwykle mało zgrabnie przetłumaczone na polski jako Życie na fali. oglądany regularnie, jeszcze w telewizji (TVN7!), serial ten szybko stał się moim ulubionym. wciąż lubię wracać do poszczególnych odcinków, chociaż po czterech sezonach, w roku 2007 serial został zakończony.
po The O.C. zagościły na moim ekranie takie seriale jak Prison Break (pierwsze westchnienia do odtwórców ról serialowych) czy Lost. prawdziwy szał, fascynacja i regularne oglądnie zaczęło się jednak wraz z serialem Grey's Anatomy. jest na absolutnym pierwszym miejscu w ulubionych, niepokonany od momentu, gdy oglądnęłam pierwszy odcinek. losy doktorów z Seattle Grace Hospital traktuję jak losy własnej rodziny. tej drugiej, z małego ekranu. do nagminnego oglądania post-soaps w moim przypadku na pewno przyczynił się rozwój internetu, szybsze łącze w domu... jestem więc zatem klasyczną ofiarą rozwoju mediów.
po Grey's Anatomy posypały się kolejne... House MD, The Vampire Diaries, Californication, Glee, Friends, Private Practice, The Big Bang Theory, Modern Family, Entourage, 90210, Gossip Girl, Flash Forward, Skins, Misfits... etc, etc, etc.

pochłaniają czas, energię, kolidują z wieloma ważnymi sprawami. coś jednak sprawia, że sięgam po kolejne odcinki, trochę jak w nałogu. postacie już dawno przestały być tylko charakterami w danym serialu, znam ich i lubię, jednym kibicuję a innym wręcz przeciwnie. tak czy siak wreszcie mogę wykorzystać swoje uzależnienie w celach naukowych ;) tworząc tego bloga i opowiadając o wszystkich bliskich mi post-soaps.

dobre (nie)złego początki.

w moim przypadku początek nie był spektakularny. nigdy nie przypuszczałam, że wkręcę się w amerykańskie seriale z taką mocą, że staną się one przedmiotem mojego zaliczenia z kultury audiowizualnej na studiach. skąd. ale tym lepiej dla mnie. nareszcie mam genialną wymówkę.
anyway…
metaforycznego początku mojej niekończącej się przygody z post-soaps dopatrywać się można w osobie uroczej blondynki o nazwisku Mars. Veronica Mars. właśnie tak. zdaje się, że natknęłam się na jakieś fan-video inspirowane postaciami z tego konkretnego post-soap na wszechmocnym youtube. spodobała mi się nuta nadawana podczas credits (The Dandy Warhols We Used To Be Friends do tej pory zajmuje wysoką pozycję na mojej playliście) – i tak to się zaczęło.
później było już tylko gorzej. gorzej, ponieważ niejednokrotnie po szkole brakowało czasu na naukę, przyjaciół, domowe obowiązki i jeszcze – czy raczej: i przede wszystkim (sic!) – na kolejny odcinek swojego ulubionego serialu.
Veronica Mars. The O.C. Lost. Prison Break. House MD. Gossip Girl. 90210. Moonlight. Bones. CSI. True Blood. The Vampire Diaries. The Tudors. Life Unexpected. Glee. FlashForward. Nikita. Pretty Little Liars. Entourage. Grey’s Anatomy. Californication. Family Guy. Skins. Mad Men. Supernatural. Smallville. White Collar etc.
brzmi jak hinduska mantra, czyż nie?
ale właśnie o tym będziemy pisać. o tym, jak bohaterowie post-soaps wychodzą zza kartek scenariusza i zaczynają żyć własnym życiem. o tym, jak ( i czy w ogóle…?) post-soaps wzbogacają dzisiejszą popkulturę. słowem – o tym, co jest bliskie naszemu sercu.
do następnego.

26.03.2011

wtf is post-soap?

przedmiot naszych badań - post-soap. co to właściwie jest? określenie to z jednej strony wskazuje nam korzenie wśród starszych form telewizyjnych, z drugiej zaś próbę zerwania z tym dziedzictwem. nie jest to pojęcie konkretne, na pewno nie tłumaczy dokładnie o co chodzi, jest dla nas zaledwie wskazówką. dzieje się tak z pewnością dlatego, że post-soap jest zjawiskiem niezwykle świeżym. dosyć niespodziewanie, gdy wieszczono koniec telewizji ze względu na rozwój internetu i telefonii, pojawiły się produkcje, które nagle przyciągają miliony. telewizja przezywa obecnie niemalże renesans, słyszy się nawet o "złotej erze telewizji". nastąpiło całkowite przewartościowanie rynku: seriale stają się często bardziej popularne od filmów, są przedmiotem intelektualnej mody. uważamy, że warto się temu przyjrzeć bliżej. tak naprawdę, kto z nas nie oglądnął chociaż kilku odcinków House'a, Family Guya czy Lost? a to zaledwie wierzchołek góry lodowej. obecnie rynek post-soaps jest niezwykle rozwinięty, dosłownie każdy znajdzie coś dla siebie. będziemy po kolei zajmować się serialami o różnej tematyce: medycznej, kryminalnej, komediowej, wampirzej... post-soaps nie są rozrywką dla głupich. daleko im tak naprawdę do tradycyjnych soap operas - współczesne seriale poruszają tematy tabu, mierzą się ze stereotypami, budują napięcie. krzyżuje się w nich wiele zawiłych, interesujących wątków, postacie są zbudowane wielowymiarowo... tematy poruszane w dziełach tego gatunku często nie mieszczą się w ramach tego, co kojarzymy z telewizją. post-soaps przekraczają ciągle kolejne granice, zmuszając nas do zadawania pytań, kwestionowania tego, co widzimy oraz refleksji. jest jednak jeszcze jedna sprawa - czy serial ściągnięty z internetu to nadal produkcja telewizyjna? w końcu nie wszystko jest dostępne w polskiej telewizji, a nawet jeśli, to nie od razu. w internecie zaś odcinki pojawiają się dzień po emisji w Stanach i większość oglądających korzysta z internetu aby być na bieżąco z ulubionym serialem. tej kwestii również przyjrzymy się bliżej w kolejnych postach. mamy nadzieję, że nasz blog okaże się na tyle ciekawy i emocjonujący, że będziecie chcieli czytać notki i rozwijać pod nimi dyskusje.

25.03.2011

pre-post-soaps



dwie A versus niezliczona ilość seriali. niewykonalne? skąd. seriale jako pasja (sic!) przekładają się na projekt z kultury audiowizualnej. lepiej być nie mogło. postaramy się przybliżyć wam fenomen współczesnych seriali, biorąc na warsztat każdy segment po kolei oraz badając poszczególne tytuły. kto wie, może obecni wśród nas malkontenci przekonają się do którejś z post-soaps?