28.04.2011

csi: kryminalne zagadki...

za kilka chwil na axn zaczyna się co czwartkowy maraton kryminalny, więc w ramach mentalnego przygotowania postanowiłam wam trochę poprzynudzać.

csi: las vegas i jego dwa późniejsze spin-offy csi: miami oraz csi: new york. nie ukrywam, że jestem fanką tych serii. paradoksalnie nieszczególnie przepadam za oryginalną wersją rozgrywaną w mieście grzechu, jednak już kolejne warianty z gorącej florydy oraz big apple zyskały moją sympatię.

przebieg śledztw, które stanowią motor napędowy akcji serialu, inspirowany jest autentycznymi materiałami dowodowymi oraz raportami sporządzonymi przez prawdziwe organy ścigania na miejscu zbrodni, co czyni trylogię kryminalnych zagadek bardziej wiarygodną i niezwykle popularną wśród widzów.
jak wspomniałam we wcześniejszym poście wprowadzającym, te post-soaps nie skupiają się na siatce relacji interpersonalnych łączących bohaterów, nie znaczy to jednak, że owe relacje nie są ważne dla akcji. wręcz przeciwnie, w zbrodnie, do których rozwiązania dążą policjanci, niejednokrotnie zamieszani są ich znajomi czy członkowie rodziny. konflikty interesów, czy raczej dylematy moralne polegające na tym, czy chronić przed wymiarem sprawiedliwości swoich bliskich, to chleb powszedni dla bohaterów csi. zazwyczaj starają się oni dawać przykład postępowania etycznego, lecz niekiedy zmuszeni są do nadszarpania swoich zasad w imię większego dobra. czyż nie z tym samym borykamy się w naszym życiu codziennym?
to fakt, że bohaterowie seriali kryminalnych kreowani są prawie zawsze na super-bohaterów. w każdej wersji csi mamy do czynienia z dobrze naoliwioną maszyną w postaci zgranej drużyny dowodzonej przez wyróżniającą się autorytetem i doświadczeniem figurą. są nimi odpowiednio: gil grissom (specjalista entomolog), horatio caine (ekspert od ładunków wybuchowych) oraz mac taylor (były żołnierz piechoty morskiej). każdy z nich to samotnik, który poświęcił szczęście w życiu prywatnym na rzecz całkowitego oddania się swojej pracy. nie tylko przywódcy mają problemu w życiu osobistym. praca zawodowa jest również niezwykle ważna dla wszystkich członków kryminalnego zespołu. ich profesjonalizm i perfekcjonizm równoważy problemy w życiu społecznym, co charakterystyczne jest dla osób wybitnie uzdolnionych w danej dziedzinie nauki.

na koniec coś o czynniku, który czyni trylogię tych post-soaps atrakcyjną. cóż to takiego? ano montaż. twórcy wykorzystują często podział ekranu na mniejsze okna, w których dostrzec możemy poszczególne etapy procedur badawczych stosowanych przez detektywów pracujących nad daną sprawą. zabieg taki służy stworzeniu wrażenia intensywnej pracy zespołowej. czy taki schemat czegoś nam nie przypomina? o tak. gdzie indziej niezwykle popularne są okienka i ikonki? system Windows, voila! spokojnie, znajdzie się również i nawiązanie dla fanów firmy Apple. jednym z najbardziej popularnych wśród policjantów gadżetów są bowiem wszelakie ekrany dotykowe oraz palmtopy, na których wzorowane są dzisiejsze smartfony i inne iPady. przyznajcie, któż z nas nie chciałby się choć przez chwilę znaleźć w takim wszechmogącym laboratorium, by pobawić się tymi wszystkimi niezwykłymi zabawkami, huh? ja z pewnością bym chciała.

czas na rozwiązanie kilku kryminalnych zagadek... adios!

26.04.2011

kryminalnie

święta, święta i po świętach, chciałoby się rzec. czas najwyższy wrócić więc do normalności, co za tym idzie – również do naszego serialowego projektu.

opisując lie to me, zając zahaczyła już o coś, co będzie przedmiotem kilku kolejnych notek, czyli – sophisticated crime story (swoją drogą, całkiem niezła nazwa, prawda? ^^)
właśnie tak.

kryminalne, detektywistyczne, policyjne post-soaps są chyba najbardziej popularnym gatunkiem seriali w Polsce – nie bez przyczyny niedzielny wieczór w polsacie zaczyna się o 20 kolejnym epizodem csi: kryminalne zagadki miami, a kończy najnowszym odcinkiem kości. w końcu nie od dziś lubujemy się w oglądaniu, jak dobro po raz kolejny zwycięża zło. ponadto, sposób w jaki wszystkie te seriale są kręcone i montowane, daje nam poczucie, że to my, razem z bohaterami-detektywami demaskujemy złoczyńców. a kto nie chciałby choć na chwilę stać się a hero, huh?
doszły mnie głosy, iż seriale kryminalne są tak popularne, gdyż uczą kryminologii od podszewki. cóż. techniki współczesnej kinematografii z pewnością dają nam wrażenie, że i my z powodzeniem moglibyśmy analizować materiały dowodowe, odciski palców czy przeszukiwać miejsca zbrodni, by dopaść a bad guy. na tym polega atrakcyjność tychże post-soaps. wdają się one bowiem w dyskurs pseudonaukowy z widzem, który niekiedy owocuje wybraniem naukowej specjalizacji jako swojego przedmiotu wiodącego w szkole czy też odbudowaniem złej reputacji, którą posiada instytucja policji.

w przeciwieństwie do pozycji medycznych, w sophisticated crime stories relacje interpersonalne bohaterów nie są najważniejsze. są tylko wisienką na pokaźnym, smakowicie wyglądającym torcie. zazwyczaj mamy tu do czynienia z romansami wśród współpracowników, skomplikowanymi więziami rodzinnymi oraz przyjaźniami na śmierć i życie. bo to przyciąga ludzi przed telewizory – zwycięstwo dobra nad złem w postaci nierzadko nieźle się prezentującej, prawie zawsze niezawodnej drużyny detektywów i policjantów.

15.04.2011

lie to me (magia kłamstwa)

natchniona wczorajszym dniem (o tym później) postanowiłam opisać wam kolejny serial, inny niż dotychczas opisane, a kto wie czy nie inny od wszystkich w ogóle.

mowa o Lie To Me (Magia kłamstwa). głównym bohaterem tego post-soapa jest Cal Lightman - doktor specjalizujący się w odczytywaniu prawdomówności ludzi z mikroekspresji ich twarzy. samo w sobie jest to niezwykle interesujące i wciągające, a do tego postać Lightmana jest bardzo ciekawie zbudowana. nieco arogancki, przekonany o swojej nieomylności, chodzący własnymi ścieżkami samotnik... no właśnie, czy to wam kogoś nie przypomina? Lightman idealnie wpasowuje się w popularny ostatnio zarys house'owy. przestaliśmy lubić bohaterów idealnych, wiecznie uśmiechniętych i pomocnych. teraz bardziej mroczne, zdecydowanie mniej pozytywne, skupione na sobie i nie dbające o opinię innych ludzi postacie kręcą widownię najbardziej.

w Lie to Me mamy Lightmana, który zajmuje się pomaganiem (według własnego widzimisię) policji, innym instytucjom, a także prywatnym osobom w rozwiązywaniu różnorodnych problemów. zabójstwa, oszustwa, zdrady - sprawy, którymi zajmuje się biuro Lightmana są przedstawione w klasyczny dla seriali kryminalnych sposób. w tle przewijają się wątki z życia prywatnego doktora: była żona, oraz nastoletnia córka, którą Cal się opiekuje. oprócz tego obserwujemy kilka osób tworzących grupę pracującą dla Lightmana, zarówno w pracy jak i w życiu prywatnym.

Lie To Me z jednej strony jest dosyć klasycznym serialem o zacięciu kryminalnym, z drugiej zaś bierze na tapetę ciekawy, dotąd jeszcze nie eksploatowany temat - czytanie prawdy z mikroekspresji twarzy. takie ujęcie tematu, orzekanie o winie na podstawie maleńkich, ledwie widocznych grymasów twarzy jest zarówno interesujące jak i kontrowersyjne. podkreślają to twórcy serialu, często wprowadzając postacie, które poddają pod wątpliwość osąd Lightmana.



co jeszcze poza ciekawym ujęciem niecodziennego w gruncie rzeczy tematu, sprawia, że serial ten jest tak ciekawy? niewątpliwie czynnikiem tym jest Tim Roth wcielający się w rolę Cala Lightmana. aktor, który grał u Tarantino, Leigh, Frearsa... zrobił naprawdę zawrotną karierę, pracował z najlepszymi, a ostatnio postanowił stanąć po drugiej stronie kamery i nakręcił własny film. dlaczego wspominam o samym aktorze? otóż z okazji odbywającego się właśnie w Krakowie festiwalu OffPlusCamera, Roth odwiedził nasze miasto. miałam okazję uczestniczyć w Master Classie, który odbył się w Kijow.Centrum i, mój boże, muszę wam powiedzieć, że Tim Roth jest naprawdę niesamowitym człowiekiem! ilość anegdot, którymi zasypał nas podczas tego wywiadu, jego sposób bycia (nieco nadpobudliwy, nie mógł usiedzieć w miejscu), ciągłe chichotanie i uciekanie w dygresje... naprawdę, uważam ten czas za świetnie spożytkowane dwie godziny. muszę podkreślić, że aktor jest wręcz przeciwieństwem postaci, którą gra w Lie To Me. radosny, niezwykle kontaktowy, nie tak jak nieco gburowaty i cyniczny Lightman. po tym wywiadzie zapałałam do Rotha jeszcze większą niż dotychczasowa sympatią. polecam wam zarówno serial, jak i filmy z jego udziałem, a jeżeli gdzieś będzie dostępny zapis ów Master Classu, na pewno się z wami podzielę - bo warto!
hasta luego!

13.04.2011

pan gregory house.

a friendly warning: ciągle jestem bardzo podekscytowana z powrotu trzynastki do serialu w przed-wczorajszym odcinku, więc czasami mój entuzjazm może zakrawać o infantylizm, za co z góry wszystkich serdecznie przepraszam.

7 sezonów. prawie 7 lat. 150 odcinków. dwa Złote Globy. trzy nagrody Emmy. dwie nagrody Amerykańskiej Gildii Aktorów Filmowych (SAG) dla odtwórcy głównej roli – Hugh Lauriego. ‘najlepszy dramat medyczny od czasu debiutu Ostrego Dyżuru’ według the Washington Post. miliony widzów na całym świecie.
tak w telegraficznym skrócie przedstawia się statystyka tego serialu. serialu, którego choćby jeden odcinek obejrzał każdy z nas. bo na pytanie ‘czy możesz wymienić nazwisko jednego serialowego lekarza?’ istnieje tylko jedna odpowiedź. to właśnie Dr House.

gregory house jest bez wątpienia genialnym lekarzem. wcale nie przeszkadza mu w tym fakt, że jest kaleką uzależnionym od leków przeciwbólowych. jego cechą rozpoznawczą stał się natomiast cynizm, który w przypadku tej postaci nie tylko definiuje jego osobowość, lecz zarazem nakręca fabułę tego post-soap. źródła podają nawet, iż house m.d. jest uosobieniem amerykańskiej kultury cynizmu. czy taka kultura w ogóle istnieje to temat na odrębną pracę; pewna jednak jestem, że gdyby nie ta cecha charakteru głównego bohatera, serial nie zyskałby takiej popularności na całym świecie.
poza ociekającym zewsząd cynizmem, mamy również do czynienia z ateizmem oraz swoistą alienacją bohatera. house ma tylko jednego przyjaciela – onkologa doktora wilsona; po opuszczeniu go przez partnerkę stacy, house zaspokaja swoje potrzeby seksualne z różnej maści prostytutkami, by zabić w zarodku jego kiełkujące się uczucie do swojej przełożonej – doktor lisy cuddy. mamy również (nie)zawodny zespół house’a, czyli młodych lekarzy/stażystów/studentów medycyny, którzy odwalają za niego czarną robotę przy rozwiązywaniu kolejnej sprawy…
dokładnie tak. nieprzypadkowo użyłam tutaj tego zwrotu, bowiem sposób, w jaki house i jego ekipa próbują zdiagnozować niediagnozowalne przypadłości swoich pacjentów zakrawa niekiedy o bardzo zaawansowane techniki detektywistyczne: wywiad środowiskowy to nie tylko zebranie historii choroby pacjenta, ale również włamanie do domu chorego w celu znalezienia czegoś, co delikwent ukrył przed lekarzami. w końcu, zgodnie z główną maksymą pana grega house’a – everybody lies, right?
w serialu zauważyć możemy również wiele ciekawych nawiązań do sztandarowej pozycji literatury detektywistycznej, czyli oczywiście opowieści o sherlocku holmesie pióra sir arthura conan doyle’a. poczynając od podobnego brzmienia nazwisk obu panów, przez nieortodoksyjne metody badawcze i niechęć do zajmowania się niezbyt interesującymi przypadkami, a na adresach zamieszkania obu bohaterów kończąc (słynna Baker Street 221B). zapomnieć nie można też o wiernym towarzyszu holmesa – watsonie, którego rolę w serialu pełni nie tylko doktor wilson (znów podobne brzmienie nazwiska do pierwowzoru), ale również wspaniała ekipa lekarzy house’a.

nie chcę wchodzić w szczegóły interakcji łączących poszczególnych bohaterów serialu, bo one – w przeciwieństwie do Grey’s Anatomy – nie stanowią motywu przewodniego fabuły. w tym post-soap czynnikiem napędzającym akcję jest tylko jedna osoba - wielki cynik, geniusz i indywidualista, doktor house. to on ma ostatnie zdanie w rozwiązywaniu ciekawych przypadków. to on jest zawsze górą w sporach z cuddy i wilsonem. to on musi wiedzieć wszystko o życiu prywatnym swoich podwładnych. słowem – jest sam sobie bogiem. i za to go chyba wszyscy tak uwielbiają. za to, że nie przeprasza za swoje zachowanie. za to, że po trupach dąży do celu, niejednokrotnie łamiąc etykę lekarską, jak i zasady moralne. wreszcie za to, że tak różni się od innych bohaterów, których mamy przyjemność oglądać na ekranach telewizorów. bo house jest tylko jeden. i na zawsze pozostanie!

na koniec zobaczmy, jak jurorzy Amerykańskiego Instytutu Filmowego (AFI) na rozdaniu nagród w roku 2005 uzasadnili swój wybór: House na nowo definiuje pojęcie medycznego show telewizyjnego. Nie ma tu wyidealizowanych lekarzy, którzy znają odpowiedzi na wszystkie medyczne pytania albo wózków z chorymi, które błyskawicznie przemierzają szpitalne korytarze. House skupia się na farmakologiczno-intelektualnej stronie bycia lekarzem. Metoda prób i błędów współczesnej medycyny zręcznie wykraczająca poza klasyczny, metodyczny format oraz oczywiście błyskotliwy, ale omylny doktor – oto dopełnienie przepisu, doskonały symbol nowoczesnej medycyny.
jak widać na załączonym obrazku, nie tylko ja zachwycam się tym serialem.
ciao.

12.04.2011

niespodzianka!

trochę prywaty na dobry początek...

po raz kolejny życzę kochanemu Zajączkowi a very happy birthday! dużo szczęścia, miłości, alexa pettyfera (!), zadowolenia z ulubionych post-soaps, zero zakalców i jeszcze więcej pysznych muffinek :), roztańczonych kolejnych dwudziestu lat życia i spełnienia wszystkich zwariowanych marzeń! :)
życzą alex t i alex p! haha! ^^.


i tak całkiem by the way, barrrrrdzo bym sobie życzyła, żeby ten przystojniak wystąpił w jednym z naszych ulubionych seriali. nie musi być główna rola, naprawdę. zwyczajne malutkie cameo. błagam...! w ramach prezentu urodzinowego dla Zająca, co? przecież nie proszę o wiele.

wieczorem (tudzież jutro z rana...) rzucę coś o housie, obiecuję. najnowszy, 150 (!) odcinek zmotywował mnie do pracy.
stay put, fellow post-soaps lovers!

10.04.2011

winda

a propos opisanego niżej Grey's Anatomy... winda! na filmiku możecie zobaczyć, że jest to naprawdę istotny i często pojawiający się element. kto by przypuszczał, że na tej małej, zamkniętej przestrzeni może się tyle wydarzyć ;)

grey's anatomy (chirurdzy)

oglądając właśnie kolejny epizod True Blood (tak, zostałam ostatnio wciągnięta do grona fanów, dzięki za kolejnego złodzieja czasu), postanowiłam podzielić się z wami moją miłością do Grey's Anatomy.

siedem sezonów, wiele godzin oglądania i zero poczucia zmarnowanego czasu. post-soap przedstawiający losy doktorów pracujących w Seattle Grace Hospital znajduje się na absolutnym pierwszym miejscu w moich ulubionych. jest niezwykle popularnym serialem (7 serii, wciąż do kontynuacji), wydaje mi się, że zastąpił najpopularniejszy (nie tylko wśród tych o tematyce medycznej, ale wśród seriali w ogóle) post-soap - ER (Ostry Dyżur). podobny klimat, ogólny schemat wydarzeń... typ serialu, który jeżeli zaczniesz oglądać, ciężko się później oderwać. w polskiej telewizji mamy nieco gorszą wersję takiej serii, uwielbianą przez niezaznajomionych jeszcze z rynkiem amerykańskich seriali widzów - nasze rodzime Na dobre i na złe, z ponad 400 odcinkami i liczbą widzów wciąż utrzymującą się na poziomie 5mln. naszemu tasiemcowi jednak bliżej do klasycznej telenoweli niż post-soap, co nie zmienia faktu, że znajdziemy pewne podobieństwa do kultowych seriali medycznych z USA.

ale do rzeczy. Grey's Anatomy, gdzie w roli narratora występuje główna bohaterka Meredith Grey (w tym miejscu należałoby podkreślić świetny dobór tytułu, mający podwójne znaczenie - pierwsze to tytuł znanej książki, Gray's Anatomy of The Human Body, biblii lekarzy, drugie to oczywiście nawiązanie do nazwiska głównej bohaterki, która zapoznaje nas ze swoim wnętrzem, anatomią w przenośnym tego słowa znaczeniu), wprowadza nas w świat zawiłych relacji interpersonalnych między doktorami pracującymi w Seattle Grace Hospital. obserwujemy życie zawodowe oraz prywatne grupy stażystów oraz rezydentów pracujących na oddziale chirurgii. mamy tutaj przegląd wszystkich możliwych typów - pana idealnego (McDreamy!), superambitną, pesymistę, podrywacza, trzpiotkę... niczym w małym społeczeństwie. i, jak to w społeczeństwie bywa, osobniki łączą się w pary, kłócą, rywalizują, nawiązują kontakty seksualne. każdy z bohaterów ma również w sobie element tajemnicy, co oczywiście ujawnia się z czasem. Grey's Anatomy jest słodko-gorzki, łączy przyjemny, nienarzucający się humor z dramatami rozgrywającymi się w szpitalu oraz w życiach bohaterów. klasyczny schemat i ciepło przyciąga rzeszę fanów przed odbiorniki w każdy czwartek.

oczywiście w każdym odcinku pojawiają się przypadki medyczne - w końcu akcja dzieje się w szpitalu. możemy oglądać najróżniejsze urazy, choroby i wypadki, od zwykłego wyrostka aż po widelec wbity w szyję (!). z niektórymi pacjentami sympatyzujemy, z innymi niekoniecznie. zawsze jednak kibicujemy lekarzom, którzy rozwiązują dany przypadek, zwłaszcza, że często sukcesy w pracy wpływają na ich humor oraz życie osobiste w ogóle.
osobnym tematem jest muzyka używana w poszczególnych scenach. idealnie (moim zdaniem) dobrana, zawsze doskonale podkreślająca ważne momenty, ze słowami pasującymi do sytuacji... naprawdę genialne zestawienie piosenek zarówno nostalgicznych jak i energicznych.

gdybym spróbowała odpowiedzieć na pytanie, co tak właściwie wpływa na niesamowitą popularność Grey's Anatomy, nie wiem, czy dałabym radę odpowiedzieć jednoznacznie. na pewno mają na to wpływ idealnie wyważone proporcje humoru oraz dramatyzmu. oprócz tego ładnie wyglądający (jakby to było niecodzienne...) bohaterowie, ciekawe przypadki medyczne, muzyka, miłości, miłości, miłości... właśnie. czy to możliwe, by serial był tak chętnie oglądany ze względu na zwyczajną ciekawość i skłonności plotkarskie ludzi? pokazywanie wszystkich romansów, zdrad i zauroczeń jest przecież trochę jak podglądanie. tylko zamiast podglądać sąsiadów, oglądamy Grey's Anatomy.

być może, być może. nie jestem w stanie w prostych słowach opisać, dlaczego ten serial jest mi tak bliski. same postacie, ich charaktery (każdy może się z chociaż jedną z nich identyfikować), problemy bardzo życiowe, wzloty i upadki, muzyka, śmiech i łzy... wszystko, idealnie skomponowane. może nie powinnam już więcej rozwodzić się nad zaletami Grey's Anatomy, bo ewidentnie zaczęłam przynudzać, nie mogąc znaleźć odpowiednich słów uwielbienia. odsyłam was zatem do pierwszego epizodu pierwszej serii, abyście sami przekonali się, czy i was zafascynują losy lekarzy z deszczowego Seattle.

7.04.2011

medycznie

otóż to. kolejna kategoria wciągających post-soaps. tym razem rzecz dzieje się w szpitalach, prywatnych praktykach, gabinetach... najważniejsze, że głównymi bohaterami są lekarze wszelkiej maści - od tych do rany przyłóż, aż po gburowatych wszystko-wiedzących jerks (chyba wszyscy wiemy o kogo chodzi?!). seriale mieszczące się w tej kategorii mają niesamowitą moc przyciągania widzów, wydaje mi się wręcz że plasują się na pierwszym miejscu wraz z serialami kryminalnymi. już od czasów ER (Ostry Dyżur) (15 sezonów!), po dzisiejsze Grey's Anatomy i House'a, medyczne post-soaps święcą triumfy wśród publiczności.

co jest w nich takiego zachwycającego? na pewno nie ma zbyt skomplikowanej fabuły, przeważnie po obejrzeniu kilku odcinków możemy dopatrzeć się schematu rozwiązywania problemu/choroby przez bohaterów serialu. współczesnym czynnikiem przyciągającym ludzi do ekranów telewizorów (komputerów) są złożone charaktery oraz relacje między nimi. przypadki medyczne, które omawiane są w poszczególnych odcinkach, to zaledwie tło do nakreślenia złożoności poszczególnych postaci. w kolejnych notkach przyjrzymy się (baaardzo dokładnie) serialom Grey's Anatomy oraz House, właściwie dwóm dość skrajnie różnym typom z kategorii medycznych. stay tuned!

6.04.2011

moonlight (pod osłoną nocy)

kończąc wampiryczną tematykę (for now… ^^) należałoby jeszcze wspomnieć o wyprodukowanym dla amerykańskiej stacji CBS post-soap pod tytułem moonlight. pierwszy odcinek zagościł na małym ekranie 28 września 2007 roku, a kolejnych piętnaście kontynuowało swój żywot aż do 16 maja roku następnego. niestety końcówka roku 2007 nie sprzyjała krwiopijcom w pozyskaniu masy fanów, więc na szesnastu epizodach wszystko się skończyło. strajk amerykańskich scenarzystów spowodował, iż włodarze stacji – ku mojemu wielkiemu rozczarowaniu! - zrezygnowali z tego osobliwego projektu na dobre. nie pomogły nawet protesty rzeszy fanów, którzy po dzień dzisiejszy ciągle mają nadzieję na wielki powrót detektywa micka st. johna.
nie ukrywam, że moja przygoda z moonlight rozpoczęła się z niezbyt honorowych pobudek, haha! o tak. to były te czasy, kiedy serial oglądało się z reguły po to, by powzdychać na widok przystojnych aktorów (alex o’laughlin & jason dohring!). moje nastawienie uległo zmianie po zaledwie dwóch odcinkach serii. osobliwość moonlight polega bowiem na tym, że nie jest to zwykły serial o wampirach. nie jest to również tylko i wyłącznie banalna historia miłości między krwiopijcą a człowiekiem. moonlight to mieszanka obu tych gatunków, na deser całkiem zgrabnie podszyta wątkami czegoś, co autorzy naszego przewodnika po post-soaps nazywają sophisticated crime story.
główny bohater, detektyw mick st. john, jest wampirem. wampirem stosunkowo jednak młodym, przemienionym przez swoją wampirzą żonę w ich noc poślubną. nietrudno się domyśleć, że małżeństwo to nie wytrzymało próby czasu, prawda? anyway. mick nie może pogodzić się ze swoją wampirzą dolą, co jest przedmiotem drwin ze strony jego najlepszego przyjaciela – jednego z najstarszych krwiopijców w los angeles – josefa kostana. nie można zapomnieć o utalentowanej dziennikarce beth turner, która zaprzyjaźnia się z naszym uroczym detektywem, a w końcowych odcinkach serii zamienia się w kogoś więcej niż tylko przyjaciółkę. nawiasem mówiąc, beth i mick tworzą naprawdę zgraną parę. w momencie, gdy blondynka dowiaduje się, kim (a może raczej czym…) naprawdę jest detektyw st. john, wcale nie ma zamiaru atakować go osinowym kołkiem bądź święconą wodą, która – notabene – wcale na wampiry nie działa. nie szkodzi im również słońce, bynajmniej do momentu, kiedy chronią przed jego intensywnymi promieniami swoje wrażliwe oczy i nie przebywają zbyt długo na zewnątrz. wampiry w la, jak na mieszkańców californii przystało, są nowoczesne i bardzo hip, tak więc nie śpią w trumnach. to by uwłaczało ich godności, czyż nie? wygodnym posłaniem micka jest ludzkich rozmiarów zamrażarka. comfy, huh? poza tym, mick stara się nie wykorzystywać ludzi do zdobywania pokarmu. krew dostarcza mu serdeczny przyjaciel micka, wampir guillermo pracujący w kostnicy. nie tak odżywia się jednak josef. jak na krwiopijcę starej daty przystało, josef posiada swoje freshies – ludzkie kobiety, które dobrowolnie oddają mu swoją krew. high life, isn’t it?
ostatnią rzeczą, która odróżnia wampiry z moonlight od innych przedstawicieli swojego gatunku to fakt, że są one… normalne. nie potrafią czytać w myślach jak edward cullen, czy też modyfikować pamięci niczym bracia salvatore. mają tylko świetny słuch i dobrze rozwinięty zmysł równowagi. scenarzyści jednak nie uczynili z nich na siłę superbohaterów, co z pewnością dodaje serialowi wiele wdzięku.



myślę, że przyszedł czas na zakończenie naszej krwistej mini-podróży. nawet jeśli nie zdołałyśmy nikogo przekonać do obejrzenia którejś z proponowanych przez nas pozycji, mam nadzieję, że nikogo również nie zniechęciłyśmy... :)
au revoir.

5.04.2011

pamiętniki wampirów w krzywym zwierciadle.

i tak na dobranoc może jeszcze coś dla fanów pamiętników wampirów, czyli parodia w wykonaniu The Hillywood Show! (:

show me your teeth, awwwwr! ^^

4.04.2011

true blood is the new black! czyli trochę o czystości krwi.

jako że skończyłam już z logiką (sic!), postanowiłam spłodzić kawałek o jednej z największych produkcji stacji HBO – true blood, tudzież czystej krwi.

akcja serialu toczy się w fikcyjnym miasteczku Bon Temps na obrzeżach amerykańskiego stanu Luizjana. w tym świecie wampiry istnieją naprawdę i – co więcej – wcale nie ukrywają się przed ludźmi! odkąd pewna japońska firma wynalazła fantastyczny substytut ludzkiej krwi – krew syntetyczną (tytułową true blood) – krwiopijcy nie muszą mordować ludzi w poszukiwaniu pożywienia. bez większych przeszkód mogą więc funkcjonować w normalnym świecie. wampiry mają nawet swoich przedstawicieli w amerykańskim rządzie, którzy zacięcie walczą o równouprawnienie niczym sufrażystki na początku xx wieku.
w centrum fabuły serialu, opartej o popularną serię książek Charlaine Harris The Southern Vampire Mysteries, znajduje się Sookie Stackhouse – kelnerka z Bon Temps, która dzięki swoim paranormalnym zdolnościom potrafi czytać ludziom w myślach. podkreślenia warte jest tutaj słowo ‘ludziom’, gdyż umiejętności naiwnej trochę blondynki nie obejmują wampirów. dlatego również, gdy Sookie po raz pierwszy spotyka na swej drodze krwiopijcę Billa Comptona i zdaje sobie sprawę z tego, że jej ‘dar’ w stosunku do niego nie działa, oddycha z ulgą i zakochuje się w nim od pierwszego wejrzenia (so predictable…). od tego momentu jej życie oraz życie całej społeczności prowincjonalnego miasteczka gdzieś w Luizjanie diametralnie się zmienia…

na pierwszy rzut oka może się wydawać, że true blood to tylko kolejna drętwa romantyczna bajeczka o tym, jak to pospolita dziewczyna zakochała się w wampirze – to fakt. nie da się jednak zaprzeczyć, że po dogłębnej analizie (czyt. obejrzeniu każdego z trzech sezonów serialu co najmniej 3 razy) dostrzec można trochę karykaturalny i przerysowany, lecz niewątpliwie prawdziwy, obraz współczesnego amerykańskiego społeczeństwa. true blood to nie tylko post-soap o wampirach. tematyka wampiryczna serialu daje tylko niejako tło do pokazania innych – poważniejszych – problemów.
najważniejszym z nich jest z pewnością wciąż obecna w dzisiejszych czasach dyskryminacja mniejszości narodowych, etnicznych, rasowych czy też seksualnych. w true blood skupiona w osobie Afroamerykanina Lafayette’a Reynoldsa – kolegi z pracy Sookie. Lafayette otwarcie przyznaje się, że jest gejem. dodatkowo sprzedaje ‘V’ – wampirzą krew, która działa zarówno pobudzająco seksualnie oraz jako silnie uzależniający narkotyk dla ludzi. przekornie jednak dyskryminacja ksenofobicznych mieszkańców Bon Temps nie jest wymierzona przeciwko jednemu ze swoich, lecz przeciwko osiedlającym się w pobliżu wampirom. nie tylko mieszkańcy nienawidzą krwiopijców. prym w działalności anty-wampirycznej wiedzie organizacja katolicka o nazwie Wspólnota Słońca pod przewodnictwem wielebnego Steve’a Newlina. do wspólnoty przyłącza się również brat Sookie – Jason Stackhouse, działając przeciwko ukochanemu swojej siostry i jemu podobnych. wątek przygotowania ataku na wampiry przez wielebnego i jego wyznawców stanowi główny motyw fabuły drugiego sezonu. jak nietrudno się jednak domyśleć – wampirom udaje się wyjść z zasadzki cało, by stawić czoła kolejnym przeciwnościom losu, m.in. walkom wewnątrz ich własnych szeregów.

nie chciałabym jednak tutaj streszczać akcji serialu. do tego przydatne są setki fan-page’ów w Internecie. pragnę jednak zwrócić uwagę na jeszcze jeden aspekt poruszany w true blood, a mianowicie sex. nie seksualność, lecz właśnie sex. wiem, że niektórych rażą odważne sceny sexu, zwłaszcza że scenarzystów (wśród nich również sama autorka książek) nie krępują żadne konwenanse: mamy tutaj zarówno ‘popularne pary’, czyli stosunki między dwojgiem ludzi, wampirami a ludźmi, ale także między dwoma wampirami, co więcej – nawet dwoma wampirami tej samej płci! dzięki zdolnościom paranormalnym Sookie dowiadujemy się również, że faceci rzeczywiście myślą tylko i wyłącznie o sexie, a uosobieniem tej tezy jest postać brata blondynki, Jasona, którego to śmiało można nazwać seksoholikiem. jak więc widać, sfera erotyczna true blood z pewnością przyciąga wielu widzów przed ekrany telewizorów (tudzież monitorów…)

na tym zakończę mój wampiryczny wywód. uchowaj, żebym kogokolwiek namawiała do oglądania true blood. jak zgrabnie ujęła to moja poprzedniczka – seriale o wampirach nie podchodzą każdemu. ogólnie jeśli miałabym sklasyfikować post-soaps o wampirach w kategoriach, powiedzmy brutalności (z braku lepszego słowa), true blood umieściłabym na samej górze listy. dyskusji nie podlega jednak fakt, że HBO wykonuje kawał dobrej roboty przy tym serialu. wielkie dzięki za to. czekam z niecierpliwością do końca czerwca na sezon nr 4!

the vampire diaries (pamiętniki wampirów)

Elena i Jeremy, rodzeństwo, tracą rodziców w wypadku samochodowym. od tego czasu opiekuje się nimi ciocia, Jenna. życie toczy się spokojnie, bez przeszkód, aż do czasu, gdy w mieście pojawiają się bracia Salvatore.
oto co mamy przedstawione w pierwszym odcinku serii. bracia Salvatore, Stefan oraz Damon, są wampirami. okazuje się, ze miasteczko, w którym mieszka Elena, jest dawnym siedliskiem krwiopijców. wraz z rozwijaniem się fabuły dowiadujemy się o rozmaitych powiązaniach rodziny Gilbert (Eleny) z wampirami, czarownicami...

serial jest ekranizacją książek Lisy Jane Smith, amerykańskiej pisarki. pierwsze cztery powieści wydała ona w 1991 roku (!), a w 2009 seria została wznowiona w celu kontynuacji. serial jest dosyć luźnym, jak to w takich przypadkach bywa, przedstawieniem wydarzeń książkowych.
oczywistym wątkiem w The Vampire Diaries jest wątek miłosny. Stefan, zakochany w Elenie (wybitnie podobnej do jego oraz Damona miłości sprzed wieków, co później okazuje się nieprzypadkowe) zmaga się ze sobą, swoim dziedzictwem, jednak w końcu Elena zostaje wtajemniczona w życie wampirów i pozostaje w związku ze Stefanem. ich miłość przeżywa wzloty i upadki na przestrzeni kolejnych odcinków, jednak wciąż jest niezwyciężona. z drugiej strony mamy Damona, który w końcu w drugim sezonie (spoiler alert) przyznaje się, że również jest zakochany w Elenie. przysparza mu to nie lada cierpienia oraz skutkuje różnego rodzaju niekontrolowanymi zachowaniami, co możemy obserwować w niemal każdym odcinku. poza wątkiem miłosnym mamy tutaj również walkę 'dobra' ze 'złem'. pojawiają się inne wampiry, czarownice, w końcu wilkołaki. nigdy jednak nie możemy być do końca pewni, czy dana osoba jest dobra czy zła, bowiem jej zamiary często są zawoalowane aż do ostatecznego rozwiązania danej akcji, a czasem nawet wtedy nie możemy się domyśleć czy być może postać nie wróci później jako zupełnie odmieniona (tak jak było z wujkiem Eleny, Johnem). akcja jest dosyć zagmatwana i trzeba uważnie śledzić od początku wszystkie relacje między bohaterami, ich zamiary, zauroczenia, chęci...

nie ma sensu opowiadać o czym jest serial. wampiry to wampiry, każdy wie, czego się spodziewać. co jednak jest tak przyciągające, sprawia, że serial odniósł sukces (tak jak True Blood czy Twilight)? być może jest to chwilowa, czy też nawet bardziej długotrwała, moda na wampiry. romantyczne przedstawienie miłości, walki, życia w sprzeczności... to wszystko przyciąga nastolatki oraz dorosłych z całego świata, którzy uciekają w wyimaginowany świat wampirów, aby kibicować jednej bądź drugiej stronie konfliktu (zawsze przedstawionego w odcinku).

jest też kwestia urody. jak już pisałam w poprzednim poście, współczesne wampiry odznaczają się nienagannym, wręcz pociągającym wyglądem oraz wykazują cechy doskonałych kochanków. Damon i Stefan stali się bożyszczami nastolatek (oraz dorosłych kobiet!) na całym świecie. ich fanki podzieliły się na team damon oraz team stefan, chociaż ta druga grupa jest zdecydowanie mniejsza... ja sama zdecydowanie stoję po stronie Damona. o ideałach serialowych mężczyzn jeszcze będziemy pisać, także na pewno dowiecie się więcej na temat braci Salvatore :) nie mniej jednak faktem jest, że wszystkie postacie w serialu są urodziwe, przyjemnie zatem się je ogląda. także klimat serialu, jego kolorystyka, jest bardzo specyficzna, mroczna. osobną kwestią jest doskonale dobrana muzyka, zazwyczaj rockowa (od ostrzejszego brzmienia po ballady).
wampiry z serialu The Vampire Diaries są przedstawione bardzo współcześnie. zgodnie z nowymi standardami, żyją wśród ludzi, nie śpią w trumnach, mają piękne domy (bracia i ich willa!), działa na nie drewniany kołek oraz werbena. pojawiają się intrygi, miłości, problemy codzienne oraz te mniej zwyczajne. to wszystko sprawia, że serial jest wciągający od pierwszego odcinka. muszę przyznać, że sama oglądam nałogowo The Vampire Diaries, jest to jeden z moich ulubionych seriali, aczkolwiek trzeba przyznać, że nie wszystkim odpowiada jego tematyka. znam kilka osób, które po paru odcinkach stwierdziły, że wampiry jednak nie leżą w kręgu ich zainteresowań. nie pozostaje wam nic innego, jak obejrzeć pierwsze epizody i zdecydować samemu, czy Damon, Elena i Stefan staną się bliscy także wam.